środa, 20 maja 2009

Kobieta, Flet i Doom Metal



Z czym Wam się kojarzy Kanada? Syrop klonowy? Ottawa Senators? South Park? Pamela Anderson? No właśnie. A muzycznie? Zapewne Rush i Devin Townsend. Ja więcej grzechów nie pamiętam (no, może Nickelback). W każdym razie kanadyjczykom doszedł kolejny powód do dumy, obok wyżej wymienionych. Mowa o składzie Blood Ceremony, doomowej kapeli powstałej w 2006 roku. Po kilku falstartach, koncertach w klubach w rodzinnym Toronto i po występie na CMJ Festival w Nowym Jorku w 2007 roku, zainteresował się zespołem Lee Dorian z Rise Above Records i z miejsca podpisał z nimi kontrakt.

Album ukazał się we wrześniu roku 2008, więc ma już lekki zarost. I żałuję z całego serca, że nie poznałem go od razu po premierze, a dopiero teraz. Cóż, Rise Above nie jest aż taki znowu Major Label, co nie? Może zawiodła promocja, może zawiodłem ja, bo nie śledziłem wydawnictw z RA. Nie istotne. Jestem po dwunastu odsłuchaniach albumu, więc mogę się wypowiedzieć.

Pierwsze co przychodzi na myśl w trakcie słuchania tracku otwierającego (mniejsza o tytuł Master of Confusion), to nazwa pewnej kapeli z Birmingham, z lat `70. Kojarzycie Black Sabbath? Właśnie ta. Riff już od pierwszych sekund ocieka mrokiem, jakby był grany palcami samego mistrza Iommi. Ale to nic. Za chwilę, pod ten cudownie staro brzmiący riff, dostajemy nic innego jak flet poprzeczny. Kawałek nabiera wielkiej mocy i podniosłości. Ale to też nic. Wchodzą hammondy obsługiwane przez Panią Alię O`Brien. Teraz już brzmi to jak połączenie Sabbs, Tull i Purple. No i zaczyna się śpiew..KOBIECY! Tak panie i panowie, w każdym z dziewięciu tracków na płycie śpiewa właśnie Alia. Przy tym, gra jeszcze na hammondach i wszechobecnym flecie.
Wielu uzna flet i kobietę przy mikrofonie za profanację, bo to ma być doom! Szatan, niskie zawodzenia, epickość i cała ta reszta. Ale ja – przyznam szczerze – też uważałem podobnie. Flet poprzeczny nie leżał mi nigdy w rocku, a tu nagle ma się pojawić w najcięższej z odmian metalu. I ileż bym stracił, gdybym nie dał szansy Blood Ceremony.

Album pełen jest odniesień do działalności Sabbs, nie tylko w riffach, ale również w brzmieniu albumu. Wyprodukował go Billy Anderson znany ze współpracy z m.in. Orange Goblin, Neurosis czy Fantomas. Więc komentarz zbędny. Album pomimo, że brzmi jak z lat `70, nie cuchnie formaliną, jak na przykład Witchcraft. Billy uchwycił ducha Sabbs, ale wpuścił też trochę świeżego powietrza, żeby przyjemniej się tego słuchało. Świetnie mu się ten zabieg udał. Mi ten album przelatuje jednym tchem, pomimo że trwa prawie 50 minut. Świetny na ciemne wieczory przy świecach. Jeśli współczesne czarownice też organizują szabaty, to mają Ipody z Blood Ceremony.

Pojawiły się głosy że to wszystko było 40 lat temu. No i? Venom też był 30 lat temu, a ciągle dostajemy świetne albumy death czy black metalowe. Dlaczego podobnie nie może być z doomem? Bo sięgają jeszcze dalej? Debiutancki album Blood Ceremony to dla mnie świetne wydawnictwo, które przywraca mi wiarę w Republikę. Bardzo klimatyczne granie, z ciekawymi tekstami i - co dobre - nie jest piekelnie ciężkie.

A jednym zdaniem? Gdybym dostał ten album jeszcze w roku 2008, to mój ranking 10 Najlepszych Płyt Roku, wyglądałby nieco inaczej...

2 komentarze: