Istniejemy pośród ciągłego szumu: wytwarzamy go my sami, nasze maszyny, nasza przyroda – jej wiatr, jej deszcz, jej rytm. Ciężko byłoby przyswajać wszystkie te odgłosy całym sobą – większość z nich jesteśmy przyzwyczajeni ignorować i wypychać z naszej świadomości. Są jednak albumy, które namawiają, by dźwiękowe drobiny chwytać jak najdokładniej, sycić się nimi, wcierać je w skórę.
Tu właśnie pojawia się tegoroczny „Aix” spod ręki włoskiego elektronika, Giuseppe Ielasi.
Odnajdźmy słowo klucz: „mikrodźwięki”. Tkwiące na granicy słyszalności, z początku nie przykuwające uwagi. Chlupocząca woda, pojedyncze wibracje strun, palce podskakujące na bębenkach czy magnetyzujące krople fortepianu. Muzyka Ielasiego przywołuje do wyobraźni misternie pracującego artystę: siedzącego w swojej pracowni długimi godzinami, skupiającego się na najdrobniejszych szczegółach. Tu doklei, tu zszyje, tam podkoloryzuje, gdzieniegdzie wklei kawałeczek innego dzieła – a jego materiał, cała ta siateczka staje się coraz bardziej napięta i gęsta. Włoch nie nadaje swoim kompozycjom tytułów, nazwa wydaje się tutaj nieistotna – wchodzimy w przestrzeń, gdzie oddalają się słowa i definicje; przestaje być ważne, czy Ielasi w danym momencie wychyla się ku ambientowym przestrzeniom, czy wkracza na miękkie połacie minimalu, czy pociąga pędzlem po jazzowych malowidłach. Słuchając tej płyty, przypomniał mi się cytat z Lao Tsy, chińskiego myśliciela, jednego z twórców taoizmu:
„Tao jest jako puste (naczynie) i mimo iż ciągle jest w użyciu, jak gdyby nigdy się nie przepełniało. Jest ono jak otchłań bezdenne: Jak gdyby było praojcem wszechrzeczy.”
Tao w ponad pół godziny. No właśnie.
poniedziałek, 1 czerwca 2009
Naczynie pełne pustki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz