piątek, 14 sierpnia 2009

Klimt - Jesienne Odcienie Melancholii



Kto by pomyślał, że w naszej rodzimej, muzycznej piaskownicy, ktoś zacznie się bawić tymi angielskimi zabawkami z początku lat. 90. Nie przypominam sobie, żeby ktoś starał się już wcześniej, tak na poważnie, bawić się shoegazem. Ale dobrze, że w końcu powstają na polskim rynku przedstawiciele gatunków, które dawno za granicami naszego kraju są już eksplorowane. Co prawda załogę szeroko pojętego rocka alternatywnego zasila kilka mocnych pozycji, ale spadkobierców z prawdziwego zdarzenia nieodżałowanego Slowdive chyba jeszcze u nas nie było.

Na czele Klimt stoi Antonii Budziński, który na co dzień wiosłuje w składzie trójmiejskiej Saluminesii. Szczerze Wam powiem, że o projekcie dowiedziałem się całkiem przypadkiem eksplorując różne portale internetowe. Uniknąłem tym samym uporczywego wyczekiwania na płytę, które zostało zastąpione bardzo przyjemną i niespodziewaną zaskoczką. Klimt pierwszy raz zaznaczył swoją obecność na składance „Sleep Well 3”, na której to podopieczni wytwórni Requiem zaprezentowali swoją relaksacyjną wizję muzyki. Później projekt Budzińskiego w miarę regularnie zaczął pojawiać się w audycji Piotra Stelmacha w Programie III Polskiego Radia „3maj z nami” oraz „Pastelowy Świat Rocka”, a także w nieistniejącej już audycji Pawła Kostrzewy „Trójkowy Ekspress". Ale przejdźmy do rzeczy.

„Jesienne Odcienie Melancholii”
to chyba pierwsza płyta, która podejmuje próbę wprowadzenia tego typu muzyki w umysły i uszy naszych słuchaczy. Senne, rozmyte plamy wpadającej w ambient elektroniki starają się nawiązać dialog z przestrzennymi gitarami i niekiedy schowanym w tle wokalem, a w zasadzie szeptami, bo te pojawiają się zdecydowanie częściej. Muzyka została w całości skomponowana przez Budzińskiego, który po za perkusją, która została zastąpiona syntetycznym automatem perkusyjnym, w pełni odpowiada na partie instrumentalne na krążku. Automat automatem, ma swoje lepsze i gorsze okoliczności, w tym wypadku zgrabnie wkomponowuje się w całość i dodaje specyficznego smaku całej muzyce, ale z wielką chęcią posłuchałbym tej muzyki z żywą perkusją. Zachęcam do odwiedzenia profilu myspace i odsłuchania utworów, które nie znalazły się niestety na płycie, mianowicie „Ostatnie Chwile Dzieciństwa” oraz „Pożegnanie”. Szkoda, bo idealnie by tam pasowały.

W inspiracjach Budzińskiego możemy doczytać się takich zespołów jak między innymi Mogwai, Slowdive, a nawet ich Deftones i Nine Inch Nails. O ile dźwięki zapoczątkowane przez dwoje pierwszych daje się odnaleźć, o tyle dwa kolejne zespoły zostały chyba bardziej potraktowane nie jako inspiracje stricte, a raczej zespoły, w muzyce których Antonii znajduje coś dla siebie. Ale cóż, pojęcie inspiracji jest bardzo względne. Apropos, „Pygmalion” to piękna rzecz! Fani islandzkich siugórów też znajdą tu coś dla siebie.

Uroku wszystkiemu dodaje nastrojowa okładka, która wręcz idealnie oddaje ducha zaklętego w dźwiękach płyt. Obraz utrzymany jest głównie we fioletowym odcieniu, gdzie niegdzie przenikającym się z nieśmiały błękitem, we wszystko to została wlana kontrastująca biel podkreślając poszczególne elementy jak i czerń zaznaczająca na obrazie postacie. A sama scenografia okładki to nic innego jak sopockiego molo. No i jakby nie patrzeć, Budziński trafnie dobrał obraz do muzyki jaką zawarł na krążku. Wyobraźmy sobie postać stojącą na molo, opierającą się o barierkę i z wielką tęsknotą w oczach wpatrującą się w morskie fale, które raz po raz rozbijają się o siebie i giną pochłonięte samymi sobą. Te oczy szukające nadziei w niekończącym się błękitnym horyzoncie i chłodny wiatr, który muska policzki i układa kołujące się w głowie szepty.

Gwoli podsumowania. Zawsze gdziekolwiek piszą Klimt, łapałem się na tym, że podświadomie pisałem „klimat”. Tego jak najbardziej nie można mu odmówić, nostalgiczna bryza wieje na nas ze wszystkich stron, giniemy pochłonięci oceanem ścian melancholii. Bardzo się cieszę, że w końcu i takie granie znalazło zainteresowanie w naszym kraju i mam szczerą nadzieję, że tego typu projektów z czasem będzie jeszcze więcej. Na koniec dodam tylko, że przyszłą wiosną szykuje się nam drugi album Klimt i mocno liczę na to, że będzie jeszcze lepszy niż debiut.

1 komentarz:

  1. Strasznie toto pretensjonalne, ale mimo wszystko słucha się bardzo dobrze, polecam również ze swojej strony, zwłaszcza jeśli kochacie Slowdive'owy Pygmalion.

    OdpowiedzUsuń