Tak się ostatnio jakoś składa, że jeśli się już zabieram do pisania recenzji, to jest to wydawnictwo romansujące z post-rockiem. Ciekawe, bo prywatnie lubię się z tym gatunkiem jak pies z kotem. Jednak The Gathering, mój ulubieniec wśród muzyki wszelakiej zasługuje na hołd, który daaawno, dawno temu im obiecałem. Zrecenzuję może nie tyle najlepsze, co najbardziej osobliwe wydawnictwo w dwudziestoletniej historii tego zespołu. Black Light District.
Ta niespełna dwudziestominutowa epka jest bowiem czymś szczególnym w katalogu zespołu. Holendrzy nigdy wcześniej, ani później nie zdradzali swoich upodobań do rozciągania kompozycji do większych rozmiarów. (nie wliczając mocno eksperymentalnego, improwizowanego "How To Measure a Planet?", który jednak wskutek użycia dużej ilości loopów, możnaby streścić w kilku minutach) Po drugie, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak duże znaczenie w ich muzyce stanowiło pianino.
Taki jest właśnie kawałek tytułowy, pierwsze skrzypce gra tu właśnie pianino. Nie oznacza to oczywiście piętnastominutowego klawiszowego smęcenia, atmosfera szybko gęstnieje w typowy dla zespołu sposób. Na uwagę zasługuje także odczytywany przez znaną z Cradle of Filth Sarah Jezebel Devę fragment tekstu, której nieśmiało wtóruje Anneke. Ciekawy jest także wchodzący zupełnie niespodziewanie potężny, gęsty riff, takich w The Gathering nie słyszeliśmy od... no, wierzcie mi, że od naprawdę dawna. Chyba mogę go uznać za punkt kulminacyjny, po którym następuje gwałtowne zwolnienie. Powracają znane nam klawisze, którym dla odmiany wtóruje praktycznie nieobecna wcześniej wokalistka. Nie mogę się oprzeć porówaniu do Godspeed You! Black Emperor, wszelkie instrumenty wchodzą po kolei, każda zmiana jest stopniowo wprowadzana. Ciekawe jest to, że bardzo niewiele jest tu elektronicznych efektów, z których wcześniej zespół bardzo intensywnie korzystał. Ale na nie jeszcze przyjdzie pora.
Bo epka to nie tylko utwór tytułowy. Interesujący jest także nietypowy Debris, który gdyby nie to, że nie jest umieszczony na płycie długogrającej, mógłby stać się sztandarowym hiciorem zespołu. Gitary są tu niesamowicie przesterowane, perkusja brzmi wręcz garażowo (w bardzo pozytywny sposób!). Sama Anneke używa swojego głosu jak nigdy, jakby chciała powiedzieć "chodź do mnie... ale wątpię żebyś wrócił". Co, biorąc pod uwagę tekst utworu, brzmi dość przekonywująco. Klawiszowa wersja Broken Glass, oryginalnie zamieszczona na rok później wydanym Souvenirs, nie brzmi szczególnie interesująco, pomimo świetnych wokali. Na epce ukryty jest także nienazwany utwór, który doskonale obrazuje jak brzmieć będzie wspomniane już późniejsze Souvenirs. Mnóstwo pętli, przedziwnych sampli, niepokojąco brzmiących elektronicznych dźwięków. Brzmi raczej jak ciekawostka, eksperyment studyjny, który spokojnie można ominąć.
Mimo wszystko bardzo żałuję, że Black Light District jest jedynie epką. Post-rock w gatheringowej polewie smakuje wyśmienicie. Czuje, że gdyby nie to, że ów materiał został potraktowany jako zapowiedź kolejnego wcielenia zespołu, prezent dla wygłodniałych fanów, mógłby przebić wszystkie inne płyty Holendrów.
czwartek, 6 sierpnia 2009
The narrow darkness clogs the street
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz