czwartek, 1 października 2009

Wereju - Fairytale Ending


Szufladkowanie jest złe, niebezpieczne – to oczywiste. Ale zwykłe ambient/drone czasami może się okazać (z technicznego punktu widzenia) właściwe. Prawdziwe. Czyste. Z kolei: ageless drifting melancholia of an abandoned planet (ze strony zespołu) dopowiada sporo. I teoretycznie gotowy jest już obraz całej płyty. Teoretycznie.

Jeśli wierzyć wyżej wspomnianej stronie internetowej, jest to już 29-te wydawnictwo Wereju. Działalność najpewniej rozpoczęta w 2006 roku. Za projektem stoi niejaki Cathal Rodgers (ew. Count Rodge) znany z gry na basie w dublińskim Wreck of The Hesperus. Nie ma jednak co szukać podobieństw.

Do Wereju podszedłem z dystansem. Nawet nie zauważyłem, kiedy ta płyta wciągnęła mnie w całości. Wszystko jest takie nieuchwytne, trochę absurdalne, ale współgra ze sobą. Tytuł albumu, poszczególnych piosenek i czas ich trwania, kolejno: „goodbye for the first time” (4:16), „not who I thought you were” (10:27), „goodbye for the second time” (4:26), „not who I thought I was” (10:22) i „goodbye for the last time” (11:29). Wszystko przemyślane, wszystko na swoim miejscu, smutny temat, ale bajkowy tytuł i okładka. Musi to jakoś wpływać na odbiór materiału.

Muzycznie wiadomo. Pasaże dźwiękowe, pejzaż; zwal jak zwał. Bez szaleństw, bez zaskoczenia. Abstrakcja. Ale jakie to przyjemne dla uszu. Odrobinkę hałaśliwiej przy drugim utworze. Synestezyjnie powiedziałbym, że ta muzyka jest ciepła i...kolorowa (być może sugestia okładki, a właściwie okładek, jest kilka zbliżonych wersji).

Czy rozstania (bo o tym tu przecież mówimy) mogą być bajkowe? Nie wiem, jestem zbity z tropu. Pozostawiam kwestię otwartą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz