poniedziałek, 30 listopada 2009

Count Brent & The Maestros – Behold, the Apostles on Ice


No, czegoś takiego się nie spodziewałem. Jeszcze świeży zespół z Chicago publikuje swój debiut i od razu zaskakuje oryginalnością i pomysłem na siebie. Może mało w życiu słyszałem, nie wiem, ale to naprawdę rozłożyło mnie na łopatki szaleństwem i pozytywną energią.

Zdarza się wam, że staje taka grupka cyganów pod oknem i zaczyna okolicy tępić słuch? To skojarzenie pojawiło mi się słuchając pierwszego utworu, „the organ grinder in C#minor”. Grają niespiesznie swoje melodie, przy których butelka sama się otwiera, włos się burzy, a instrumenty mają oklejone do niemożliwości. Tutaj nawet jest coś z karuzeli oraz coś dawnego, może średniowiecznego. Brzmienie jakby specjalnie podniszczone, poprute. „Edward the song” przenosi nas w bardowsko-jarmarczne klimaty, idąca przed siebie tępo maszyna, jak ruski czołg, który nie powinien chodzić, a jednak nic go nie zatrzyma (albo raczej nie da się go zatrzymać). Tu zaszumi, tam zapiszczy, kaleczy melodię, ale to ciągle wciąga. Rewelacja. Zwróciłem uwagę na pewien dualizm tej muzyki, coś w tym jest, że z jednej strony mamy tę zabawę, radość z życia lub też radość z grania, a z drugiej jakiś ukryty aspekt prawie mistyczny (pogłębiony przez ilustracje, które zespół oferuje). Z kolei takie „in the light of the footlights (a mouth)” kojarzy się ewidentnie z co poniektórymi nagraniami Coila. To już jest ucieczka od oczywistych melodii czy też oczywistej muzyki, jeśli w dzisiejszych czasach możemy tak powiedzieć i wprowadzenie pierwiastka nastroju industrialnego. Z kolei katowanie smyczków, które ma miejsce w „bow down the walls”, może się kojarzyć chociażby z tymi bardziej szalonymi fragmentami twórczości Zorna (zachowując oczywiście umiar, Zorn to geniusz pierwszej wody). A im dalej w płytę tym spokojniej, spokojniej, spokojniej, ale wciąż ciekawie.

Zespół przedstawił dość dziwną i pokrętną notkę na swój temat. Stoi tam coś o akrobacie z Indian State Circus, właśnie Count von Brent, któremu została przedstawiona starożytna i egzotyczna muzyka pigmejskiego plemienia Al Masaqadahli z północnych gór Maroka... Mistrzowie Counta (najniżsi, najbardziej owłosieni i utalentowani z tego plemienia) dostarczyli mu płótno, na którym maluje swoje rozerwanie oraz atmosferyczne tańce dźwięku i czasu. No dobrze, niech im będzie.

He who has an ear
Let him hear
I ran down there, looked & behold,
All shaped like a mouth
& full at and end of a world, our loss!


Jestem kupiony. Może płyta nie jest zbyt równa, ale nie traktuję tego jako poważny zarzut. Podoba mi się, co ten zespół produkuje, podoba mi się ich pomysł na siebie i pewnie będę wracał do tego albumu, bo za każdym razem pojawiają się nowe (pośrednie) skojarzenia. Przyszłość winna być obiecująca.
Count Brent & The Maestros nie są jeszcze związani z żadną wytwórnią, więc Behold, the Apostles on Ice udostępnili na swojej stronie. Pozostaje polecić, to w końcu kawał świetnej muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz