poniedziałek, 9 listopada 2009

Katatonia - Night Is The New Day



Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czekałem na ten album. Czekałem, i to jeszcze jak. Katatonia na dobre zadomowiła się w moim odtwarzaczu dopiero po ostatnim "The Great Cold Distance", który mnie pochłonął bez reszty i podobnie jak Jonas Renkse zapragnąłem, aby na moim pogrzebie rozbrzmiał wieńczący album "Journey Through Pressure". Tym razem Katatonia postanowiła pójść wydeptaną za sprawą poprzedniego albumu ścieżką, co jak najbardziej wyszło im na dobre.

Album otwiera początkowo ciężki „Forsaker”, który był pierwszym utworem jaki zespół udostępnił wszystkim śliniącym się fanom, do których również należałem. Utwór otwiera ciężki riff, który po krótkim, acz intensywnym wstępie przechodzi w stonowaną, okraszoną nastrojową gitarową melodią zwrotkę. Ogromnie się cieszę, że Jonas śpiewa wręcz identycznie jak na poprzednim albumie. Nie wiem jak śpiewał na pierwszych płytach Katatoni, ale to co wokalnie zaprezentował na poprzednim albumie trafiło mnie dokładnie tam gdzie powinno i koleś ma u mnie pomnik. Nie inaczej jest w tym przypadku. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś ”pociętego” nastolatka (choć to już nawet nie mój przedział wiekowy), ale ten muzyczny smutek w wykonaniu Katatonii jak najbardziej do mnie trafia. Granie z góry nastawione na klimat i emocje, a nie na techniczne popisy, których w zasadzie nigdy w Katatonii nie było i miejmy nadzieję, że nie będzie. Są za to pomysłowe rozwiązania, chwytliwe zagrywki, które na długo zapadają w pamięć. Nie rozumiem tylko czemu zespół wytypował na singiel „Day And Then The Shade”, który oczywiście jest dobry, atakuje od początku ciężkim riffem z wysuniętym do przodu elektronicznym „wspomagaczem”, ale są na płycie utwory o wiele bardziej nośne i wpadające w ucho niż ten. Nie będę wyróżniał poszczególnych utworów, bo to album naprawdę równy i spójny, więc faworyzowanie któregokolwiek byłoby krzywdzące.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby nie ta specyficzna elektronika, która wylewa się zza gitar i perkusji, ich muzyka nie uderzałaby z takim ładunkiem emocjonalnym i nie tworzyła tak charakterystycznego, jakkolwiek banalnie to zabrzmi, nocnego klimatu. A kontynuując elektroniczny wątek, w pewnym momencie miałem wrażenie, że pomyliłem krążki, bo motyw w „Ownward Into Battle” brzmi jak wyjęty z umysłu jakiegoś prog-rockowego klawiszowca. To nie zarzut, lecz tylko spostrzeżenie.

Szwedzi zapewne mają świadomość, że nie odkrywają Ameryki, ale pewnie też nie o to im chodziło. „Night Is The New Day” to świetna kontynuacja muzycznych wątków, które zostały zawarte na poprzednim albumie. Podobno Mikael Akerfeldt określił tę płytę jako „prawdziwe arcydzieło i najlepszy "ciężki" album jaki słyszał od 10 lat”. Myślę, że śmiało przesadził, bo ani ten album nie jest żadnym arcydziełem dekady, ani również ciężarem nie zabija, dlatego też albo Akerfeldt ma małe problemy ze słuchem, albo po prostu ma spore zaległości z albumami sprzed 10 lat. A tak przy okazji, to słuchając „Idle Blood”, gdzie w jako jedynym utworze pojawia się gitara akustyczna, mam nieodparte wrażenie jakby to właśnie Mikael użyczał swojego głosu i przemycił szczyptę opethowskiej atmosfery. Z gościnnych występów mamy tylko Kristera Lindera w wieńczącym album „Departer”, który szczerze mówiąc nie wiem w jakim celu został zaproszony, bo równie dobrze, Jonas mógł zaśpiewać te partie. Linder to szwedzki kompozytor i producent, który aktualnie jest wokalistą w szwedzkim, heavy metalowym Enter the Hunt, ale to tak na marginesie.

Nie oczekiwałem żadnego zaskoczenia. Zespół zapowiadał to i owo, a na całe szczęście wyszło to czego się spodziewałem, czyli świetna kontynuacja „The Great Cold Distance”. Spójrzcie na okładkę albumu, a konkretnie na klatkę piersiową posążka, a potem na okładkę singla „My Twin”, prawda, że podobne motywy? W obu przypadkach Travis Smith odwalił kawał dobrej roboty. „Night Is The New Day” to kolejna porcja niebanalnego, melancholijnego klimatu ubranego w chwytliwe wokale i ciężkie gitarowe riffy nadające całości specyficzny groove, za którego sprawą całość od razu ląduje w głowie i pozostaje tam jeszcze na długi czas. Na samo zakończenie roku dostaliśmy na pewno jedną z jego mocniejszych pozycji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz