Richard Barbieri. Jeśli o mnie chodzi, facet stanowi nieodłączny element muzyki Porcupine Tree i z pewnością jej monumentalny filar. Cały urok muzyki Jeżozwierzów przepadłby w bezkresne ciemności, gdyby nie magiczne klawisze Ryśka. Niegdyś gwiazda Japan, dziś ustatkowany, starszy pan, który po za swoją zespołową działalnością postanowił również poszaleć na solowym poletku. Czy był to dobry pomysł? Szczerze mówiąc mam mieszane odczucia.
„Stranger Inside” nie jest pierwszym owocem solowej działalności Barbieriego. Debiut Barbieriego ukazał się 3 lata temu pod tytułem „Things Buried”. Rychu ma na swoim koncie również sporo kolaboracji, między innymi z Timem Bownessem oraz wspólny projekt z Hansem-Joachimem Roedeliusem i Claudio Chianura.
Nigdy nie byłem specjalnie przekonany co do solowej działalności Barbieriego. Zarówno jego debiut jak i ten album, wydają mi się lekko nie trafionym pomysłem. Ale skupmy się na jednym albumie. Gdy pojawiła się informacja o tym, że Barbieri szykuje nowy album, wiedziałem, że i tak to sprawdzę, ale rewelacji się nie spodziewałem.
Płytę otwiera od samego początku dynamiczny „Cave” z intensywnym, wysuniętym na pierwszy plan basem i perkusją, w tle rozbrzmiewają różnego rodzaju „przeszkadzajki”. Z czasem dochodzi ponury, elektryzujący motyw. I jak by nie patrzeć „Cave”, to jeden z bardzo niewielu dobrych, po prostu dobrych, momentów na płycie. Za chwile wszystko lega w gruzach (zgodnie z tytułem utworu), gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięku „All Fall Down”. Wszystko toczy się w leniwym tempie, do wszystkiego dołącza monotonne pianino, którego brzmienia i funkcje są stopniowo modyfikowane, na chwilę pojawia się również gitara akustyczna. Niby fajnie, ale całościowo wypada okrutnie blado. Dodatkowo kompletnie nietrafiony pomysł z dziecięcym pseudo-chórkiem, który pasuje tam jak pięść do oka. Zdawałoby się, że dwa następne utwory, czyli „Hypnotek” i „Decay” są jasnymi punktami na horyzoncie, ale po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że to cholernie miałkie i nudne kawałki, które niczego ciekawego nie wnoszą. Są naprawdę całkiem niezłe momenty, ale poziom nudy niestety jest większy niż ogólnego zaciekawienia. Nawet efekt czystej ekspozycji nie zadziałałby na mnie, a wywołałby raczej skutek odwrotny i jeszcze bardziej znielubiłbym Barbieriego, a tego bym nie chciał. Szanuję go za to co robi z Wilsonem, ale jego solowa działalność to jedna, wielka pomyłka.
„Abyssn” to nieudana próba tworzenia ambientu. Nie wiem mam chyba uczulenie na solowego Barbieriego bo jak słyszę ten nudny, powtarzalny klawisz co chwila to przypomina mi się ostatnie spotkanie na kolanach w wucecie przy panu klozecie. Wybaczcie przesadny naturalizm, ale dokładnie takie mam odczucia i jestem wściekły na Barbieriego, że tak schrzanił sprawę. Nie ma tu nic, co może na dłuższą chwilę przykuć uwagę, przynajmniej moją. Totalnie pomylone i kompletnie źle podobierane brzmienia, efekty. Nawet wszystkie te „przeszkadzajki”, który Rysiek serwuje w Porcupine Tree, tutaj przybierają nieznośne, uciążliwe kształty, które powodują, że „przeszkadzajki” należy rozumować w dosłownym tego słowa znaczeniu. Z ciekawości przejrzałem zarówno polskie jak i zagraniczne recenzje tej płyty. Nie mam zielonego pojęcia nad czym Ci wszyscy ludzie się tak zachwycają, przejrzyjcie na oczy, tego człowieka stać na dużo więcej!
Może w kolaboracjach Rychu wypada lepiej? Nie wiem, ale obiecuję, że sprawdzę. Tymczasem osobiście nie polecam „Stranger Inside”, dla mnie jest to płyta nie do przetrawienia. Oczywiście z ciekawości nikt nie broni nikomu sprawdzać, ale fajerwerków się nie spodziewajcie. Jego solowe dokonania są dalekie od tego co robi w Porcupine Tree, a szkoda, wielka szkoda.
czwartek, 12 listopada 2009
Richard Barbieri - Stranger Inside
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz