poniedziałek, 4 maja 2009

The Dark Third



Pure Reason Revolution to zdecydowanie moje odkrycie lata 2007, kto wie, czy nie odkrycie roku. Po raz pierwszy miałem z nimi styczność przeglądając strony zespołów na myspace. Już wcześniej słyszałem o nich dużo dobrego, więc postanowiłem na chwilkę się zatrzymać, i na własne uszy potwierdzić owe rewelacje. Na pierwszym miejscu w myspace'owym playerze był wtedy Victorious Cupid. Więc, puściłem i... szczęka mi opadła. Bynajmniej nie z zachwytu. Bo usłyszałem wokalne wejście żywcem wyjęte z jakiegoś boysbandu. Oj, wiem, bardzo się wtedy pomyliłem. (Bo od boysbandów mają lata świetlne w stylistyce, a zresztą w grupie jest też kobieta - nadmienię, że całkiem urodziwa ;)) Patrzę na etykietkę - progressive rock/alternative rock. Co jest? To jakiś żart? I natychmiast stamtąd czmychnąłem.

Pewnie do dzisiaj nie znałbym geniuszu Anglików. Gdyby nie temat na pewnym, nieistniejącym już forum dyskusyjnym. Jeden z użytkowników założył temat o PRR razem z linkiem do youtube do The Bright Ambassadors of Morning. Byłem sceptycznie nastawiony, ale kolejne zachwyty skłoniły mnie do dania PRR jeszcze jednej szansy. I to było to. Wprawdzie była to wersja mocno skrócona, ale byłem do tego stopnia zafascynowany, że natychmiast zacząłem szukać całego albumu. Poniżej moja recenzja albumu The Dark Third. Konkretniej jednopłytowej wersji europejskiej.

Album rozpoczyna Aeropause, świetne i dość długie intro. Elektronikę i perkusję wspomaga nieśmiało elektryczna gitara, która niektórym zapewne skojarzy się z Pink Floyd. I jak to dobre intro świetnie buduje atmosferę pod kolejny utwór - Goshen's Remains. Płynne przejście - i jesteśmy. Zapowiada się raczej spokojnie, ale gdy wchodzi żywiołowy refren wątpliwości się rozwiewają - z balladą z pewnością nie mamy do czynienia. Jedną z niewątpliwych zalet piosenki jest głos Chloe, szczególnie w refrenie. W końcówce zepchnięty na dalszy plan - no, ale co za dużo to niezdrowo. W końcówce mamy okazję usłyszeć wszystkich trzech wokalistów Pure Reason Revolution - naprawdę brzmi to powalająco, a polifoniczne linie wokalne w ich muzyce to wcale nie rzadkość.

Delikatne elektroniczne przejście przenosi nas do Apprentice of the Universe. Piosenka jest naprawdę dobra, w szczególności druga, nie elektroniczna a gitarowa część. No i refren - nie wiem jak wam, ale mnie od razu przypadł do gustu. Ten kawałek naprawdę mógłby podbić listy przebojów - krótki, chwytliwy - idealna pozycja na singla. W teorii. W praktyce zapewne byłoby inaczej.

Numer cztery - The Bright Ambassadors of Morning - jest najdłuższym (12 minut) i chyba najlepszym fragmentem albumu. Fani gitarowego grania będą (raczej) zawiedzeni - jest to utwór głównie elektroniczny. Początek jest, zgodnie ze schematem przyjętym przez zespół raczej spokojny. Na chwilę wchodzi typowo rockowa perkusja (naprawdę świetna!), ponownie zagłuszona motywami elektronicznymi. Tym razem już z wokalistami. Naprawdę świetnie brzmi to mantrowanie Jona. (Milion bright ambassadors of moo-ooo-oorning) Po wyciszeniu i kolejnej wstawce elektronicznej mamy znowu wyciszenie, po którym wybucha gitarowy riff. Tak! Nareszcie! I to jaki! Gdy dodamy do tego jeszcze powrót mantry - mmm, dla takich momentów właśnie stworzona została muzyka.

Następna w kolejce jest spokojna ballada The Exact Colour. Nietypowa jak na PRR piosenka. Dlaczego? Bo tak spokojnego, nieudziwniającego i prostego oblicza zespół często nie ujawnia. Delikatna gitarka, klawisze, stonowana perkusja (ponownie genialna), wokal, ciarki na plecach.

Voices In Winter/In The Realms Of The Divine zapowiada się jako przedłużenie The Exact Colour, ale nieco w innym, bardziej gitarowym stylu. I do pewnego stopnia tak jest. Do momentu, kiedy w duet wchodzą skrzypce i gitara elektryczna. Jeśli ktoś podaje w wątpliwość, że taka mieszanka jest strawna - to chyba tego jeszcze nie słyszał. Jeden z jaśniejszych punktów płyty.

Na temat Bullitts Dominae będę musiał trochę ponarzekać. Słucha się nieźle, zwrotki są naprawdę świetne. Refrenu już nie bardzo - wszystko sprawia wrażenie zlewania się ze sobą, łącznie z głosem Chloe. A jeśli dodać do tego, że zwykle wszyscy wokaliści mają akcent conajmniej dziwny i mało zrozumiały... Na uwagę zasługuje też fajna gitarowa końcówka przechodząca w...

...The Twyncyn/Trembling Willows. Oj, udany kawałek, udany. Początek przypomina mi nieco Voices in Winter, ale to, co się dzieje w środku idzie w trochę innym kierunku. Jest równie ciężko, a nawet ciężej - metalowy riff, za którym bez ustanku pędzi Jon. Powraca wrażenie z Bullits Dominae - znowu nie wiem, o czym się tu śpiewa - ale już tak nie irytuje. Coraz szybciej - a on dalej śpiewa w rytmie. Niesamowite. :) Jak długo on tak może? Krótkie wyciszenie i riff, niestety już ten kończący kawałek.

Ostatni na trackliście jest He Tried to Show Them Magic/Ambassadors Return. Długo się rozwija - ale brzmi to genialnie. I te oczywiste nawiązania do The Bright Ambassadors Of Morning. Przecież riff kończący to nieznacznie przerobiony ten kończący TBAoM..

Koniec. Tak szybko? Naprawdę minęła już niemal cała godzina? Niedosyt pozostaje. Ogromny niedosyt. No cóż, wypadałoby puścić płytę jeszcze raz. I jeszcze parę kolejnych razów. Naprawdę ta muzyka jest taka wciągająca? No jasne, wciąga jak diabli. Gorąco polecam i z niecierpliwością czekam na kolejny album Pure Reason Revolution.

Lipiec 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz