poniedziałek, 4 maja 2009

Planeta Jeżozwierzów.



W kwietniu 2007 roku, światło dzienne ujrzała nowa, i jak do tej pory ostatnia, płyta Jeżozwierzów - Fear Of A Blank Planet. Cóż mogę powiedzieć o tym krążku. Na pewno nie jest rewolucją muzyczną, na pewno nie wytycza nowych ścieżek w takim graniu. To po prostu stare, dobre, solidne rockowanie, do jakiego przyzwyczaiło swoich fanów (w tym i mnie) Porcupine Tree. Nie ukrywam, że była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie pozycji roku 2007 i nie rozczarowałem się. Dostałem dokładnie to, co dostać chciałem.

Zwracając uwagę na kompozycję płyty, dla niezapoznanego z twórczością PT słuchacza, utwory z FOABP mogą wydać się potwornie długie i nużące, bowiem najkrótszy z kawałków liczy sobie 5min i 07sek, natomiast ten najdłuższy całe 17min i 42sek. Nie ma co jednak nastawiać się na rozwleczone kompozycje wciągające słuchacza w jakiś psychodeliczny wir, jak to miało miesce na najwcześniejszych dokonaniach Porcupine Tree. Tutaj wyraźnie słychać nową drogę, jaką obrał Wilson i spółka - zagrywki momentami oparte są na metalowych riffach, choć nie brak wcale w/w łamigłówek. Weźmy na ruszt najdłuższy kawałek - Anesthetize. Najpierw jest spokojnie, cicho, łagodnie - kształt muzyki można przyrównać do spokojnej tafli oceanu. Słuchacz zaczyna przysypiać, wciągając się w toń głębi gitar, basu i swingującej w tle perkusji... lecz w pewnej chwili czeka go gwałtowne przebudzenie za sprawą ostrego riffu i potężnych garów by znowu... przejść w iście popowy refren, który kończy się zupełnie niespodziewanie grzmiącą gitarą i podwójną stopą.

I tak jest przez całą płytę. Niezgłębiona przeplatanka, panowie z PT zdają się bawić ze słuchaczami, racząc ich teoretycznie spokojnym kawałkiem, by w pewnym momencie - zupełnie niespodziewanie - huknąć do ucha ciężko przesterowaną gitarą, wszystko okraszając popowym w swojej melodyjności refrenem.

Jeżeli nawiązać do warstwy tekstowej, która stoi jak zawsze na bardzo wysokim poziomie, bez wątpienia możemy mówić tu o produkcji pozbawionej idiotycznych 'zapchajdziurek', które tak często pojawiają się na rockowych/metalowych albumach, stanowiac czasem tylko tło dla muzyki. Tutaj, pomimo tego iż pan Wilson nie odzwya się bardzo często, jak już zacznie śpiewać, to z sensem i wsłuchując się w słowa nie ma się wrażenia, że jest to tekst o niczym. Sam wokal Wilsona jest tak samo miękki i nieskazitelnie idealny jak miało to miejsce dawniej. Nic się nie zmienił od czasów pierwszych płyt - i bardzo dobrze. Nad stronami wokalnymi PT mogę się zachwycać bez końca, więc zapewne wystarczy jak powiem, że to co wyczynia z głosem Wilson to miód na moje uszy.

Podsumowując - kwiecień 2007 obdarzył fanów gitarowego grania solidną rockową pozycją w postaci najmłodszego dziecka Jeżozwierzów. Z całkowicie czystym sumieniem płytę Fear Of A Blank Planet stawiam na półce obok takich dokonań jak toolowa Aenima, alicjowaty Dirt, czy też redhotowate Blood Sugar Sex Magik. I nie chodzi tu o jakiś przełom, a o klasę, którą zespół prezentuje niezmiennie od bardzo długiego już czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz