wtorek, 26 maja 2009

Echoes Of Yul



Zespół poznałem jakiś czas temu w bardzo miłych i pochlebnych dla naszego forum/bloga okolicznościach. Opolanie zwrócili się z prośbą o recenzję ich debiutanckiego krążka, których już niedługo ukaże się nakładem We Are All Pacinos Records. Ze mną jak z dzieckiem, dwa razy nie trzeba powtarzać, a już tym bardziej jeśli chodzi o wspieranie rodzimej sceny. Z małym, kilku dniowych opóźnieniem wynikającym z braku jakże cennego ostatnio czasu, zabrałem się za przesłuchanie materiału jaki zespół nadesłał.


Powiem jak najbardziej szczerze i od serca, że to co usłyszałem zmiażdżyło mnie momentalnie! Nie wiem, być może gdzieś po piwnicach czy salach prób, chowają się podobne kapele, ale cholernie się cieszę, że Echoes Of Yul wreszcie z niej wyszło! Jak na razie w nurcie wszelakich eksperymentów w jakimś stopniu związanych z muzyką metalową czy też rockową w naszym kraju, szerszej publiczności dały się poznać takie zespoły jak Blindead, Tides From Nebula czy też Ketha, która ostatnio zaliczyła wspólną z trasę z Minsk. Wszystkie te zespoły, pomijając oczywiście to, że grają rewelacyjnie i osobiście jestem dumny, że narodziły się u nas takie twory, eksplorują rejony muzyczne dość dobrze znane nam wszystkim między innymi z bajek o neurotycznych ludziach z Krainy Wiecznego Smutku czy chociażby szwedzkich krasnalach, którzy przygrywali na swych ośmiostrunowych mandolinach w Krainie Wiecznego Mrozu. Nikt jednak nie zainteresował się bliżej dźwiękami, które w dużej mierze na początku lat 90. zapoczątkowali Earth czy ich młodsi bracia, którzy de facto swój zespół powołali jako hołd dla załogi Dylana Carlsona, Sunn O))).

Sami członkowie zespołu określają muzykę którą tworzą mianem drone/doom metalu. Sporo w tym wszystkim charakterystycznego brudu i ciężaru za sprawą ociężałych i nisko nastrojonych gitar, niekiedy mocno sprzęgających i wprawiających w trans. Jakby tego było mało, chłopaki inwestują we wszelakiej maści elektronikę, między innymi przepuszczone przez syntezator, „schowane” wokalizy, lekko przywodzące na myśli zabiegi Electric Wizard, których pomimo tego, że jest nie wiele, stanowią ważny element całości. Nie brakuje również znacznej dawki gęstego, ambientu oraz różnych szumów, zgrzytów i tym podobnych udziwnień, które generują duszny, klaustrofobiczny, momentami lekko orientalny klimat. W swoich inspiracjach wymieniają wspomniany już wyżej Earth, a także dodatkowo Melvins i Om, co jak najbardziej słychać. Wspominałem wyżej o Sunn O))) jednak pomimo wspólnej szufladki Echoes Of Yul grają muzykę z goła inną, o wiele bardziej przystępniejszą.

Zmajstrowali sporo materiału, bo aż 12 utworów, z czego ostatni trwa blisko 12 minut, co łącznie dało ponad godzinę muzyki. Jak na debiut to całkiem pokaźna ilość i moim zdaniem dobrze, bo nie ma co się rozdrabniać na EPki i demówki, tylko od razu uderzyć z większym materiałem! Dodam tylko, że zespół ma już przygotowane dwa numery na kolejny krążek, natomiast w lipcu powinien ukazać się split z wrocławskim Guantanamo Party Program.

Gwoli podsumowania. Do tej pory nie słyszałem o podobnym zespole na naszym narodowym poletku muzycznym. Miejmy nadzieję, że dzięki sukcesowi Echoes Of Yul, a takowy bez wątpienia wkrótce nastąpi, zrodzi się więcej kapel, które będą chciały brnąć w te eksperymentalne i nie do końca jeszcze odkryte i rejony.


1 komentarz:

  1. płyta jest bardzo dobra - trafili w niszę na naszej scenie. Jak najbardziej in plus, zaopatrzę się w nią na bank.

    OdpowiedzUsuń