czwartek, 7 maja 2009

Proces Eliminacji



Na początku wypadałoby przybliżyć kilka informacji dla niewtajemniczonych. Leng Tch'e to 4 beligijskich rzeźników, którzy w 2001 roku, wpadli na pomysł, aby poprzez grindcore dać ujście swojej agresji i frustracji, do których doprowadza ich gnijące społeczeństwo w jakim są zmuszeni się obracać. Do tej pory wychodzi im to rewelacyjnie, każdy krążek daje spory zastrzyk adrenaliny i mocy! Zawsze lepsze jest uwalnianie swoich niespożytych zasobów energii właśnie poprzez taki alternatywny sposób jakim jest muzyka, a nie bieganie z pistoletem po ulicy...

"The Proces Of Elimination" to 33 minuty totalnej rozwałki i masakry. Stworzyli krążek naładowany nie małą dawką energii, na którym wylali całą swoją złość i nienawiść. Album jest dynamiczny i zwarty, słuchając go nawet przez moment się nie nudziłem, bo szczerze mówiąc nie było kiedy, dopiero po wyciszeniu wszystkich instrumentów, złapałem trochę oddechu. Trzeba się naprawdę skupić, żeby odnaleźć metodę w tym gąszczy dzikich, intensywnych i dynamicznych riffów, które wgryzają się w naszą głowę i do oporu wiercą w niej dziurę swym pneumatycznym ostrzem.

Na dużą uwagę zasługuje sekcja rytmiczna, która nadaje zabójcze tempo całemu procesowi eliminacji, bębniarz nie ustawia swojego zestawu względem gwiazd, nie oblicza rozstawienia bębnów ze wzorów matematycznych, bierze pałki, siada i łoji ile sił mu starczy, słychać, że daje z siebie naprawdę wiele, a basista dzielnie dotrzymuje mu kroku!

"Another Hit Single" to utwór, który rzeczywiście może stanowić hit. Rozbujany, pędzący do przodu, catchy riff. Co by chwytliwych partii nie było mało, podobną dawkę wpadających w ucho zwolnień i riffów dostajemy w "Glamourgirl Concubine", który w towarzystwie napędzającej machiny perkusyjnej, tworzy świetny koncertowy numer przy, którym głowa lata sama, oraz "Pimp", gdzie w pierwszym momencie jego odsłuchu myślałem, że jest to cover jakiegoś hard rockowego bandu. Dlaczego? Posłuchajcie sami.

Belgowie nie ograniczają się tylko do natłoku riffów, ale w swojej muzyce stosują wiele przemyślanych zagrywek, zwolnień, zmian tempa, dosyć często pojawiają sample w postaci bliżej nie znanych mi nagrań dialogów, które służą jako zdawkowe, ale i oryginalne, wprowadzenia do poszczególnych utworów. Wszystko to o czym mówię, wypadałoby blado, gdyby nie głęboki, przejmujący, a niekiedy zwierzęcy wokal. Przez całą płytę możemy podziwiać paletę wszelakiej maści wyziewów od zapchanego klozetu, po kwik zarzynanej świni. Boris daje radę, ale moim zdaniem i tak są lepsi „hydraulicy”.

Generalnie rzecz biorąc płytę przyswaja się bardzo łatwo (zdecydowanie subiektywne odczucie), co w głównej mierze zawdzięczamy trwającym po średnio 2 minuty utworom. Myślę, że pół godziny spokojnie wystarczy, aby stopniowo i sukcesywnie dewastować od środka umysł słuchacza.

2 komentarze:

  1. Jeden z najlepszych zespołów grindcore'owych jakie słyszałem w życiu (obok np. Mumakil, Nasum, Pig Destroyer, naszej rodzimej Antigamy itd.) Dewastacja zupełna, chociaż ostatnia płyta jakby słabsza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy krążek to już bardziej ukłon w stronę death metalu niż grindcore'a, o wiele wolniejszy, ale również bardzo dobry.

    OdpowiedzUsuń