Wiem, że to, co prezentuje Julee Cruise w swoim albumie nie jest związane z muzyką, którą opisuje ten blog. Jednocześnie domyślam się, że jego czytelnicy są otwartymi osobami i dlatego zdecydowałem się na napisanie tej recenzji.
Muzyka, którą tworzy ta pani obdarzona powalającym głosem ma w sobie coś z jazzu i dream popu. Jednak ten oniryczny, mroczno – romantyczny klimat jest nie do podrobienia. Zarówno za sprawą głosu Julee, muzyki którą skomponował Angelo Badalamenti jak i tekstów autorstwa Davida Lyncha.
Słuchając albumu spacerujemy po dziwnych miejscach, klubach, w których przesiadują ludzie w teatralnych pozach. Wszystko wokół nas ma ten nierealistyczny, dziwny i senny klimat. Otacza nas dużo czerwieni, o tym samym odcieniu jaki mają kotary w filmach wymienionego już Davida Lyncha.
Julee niczym piękna nieznajoma, która istnieje tylko w snach, szepcze nam do ucha swoje piosenki. My kołyszemy się do rytmu utworów. Gdy zamkniemy oczy, widzimy kolaż intensywnych kolorów. Ta muzyka wydaje się być snem na jawie.
Jest w tej muzyce też atmosfera jakiś dziwnych i tanich klubików, otwartych tylko nocami, przesyconych dymem papierosowym, w których swój talent marnują artyści, którym coś nie wyszło.
Julee czasem świadomie ociera się o kicz, przez cały album buduje ten niepowtarzalny klimat, klimat dziwnych snów, pełen romantyzmu, jednocześnie odbiorca ma poczucie jakiejś niepewności i lęku. Taki nastrój w muzyce współczesnej udało się osiągnąć, chyba tylko Julee, a w kinematografii – Lynchowi.
Reżyser ten jest świadomie przywoływany po raz kolejny. To właśnie dzięki serialowi Twin Peaks młoda wówczas i prawdę mówiąc nie grzesząca urodą piosenkarka została usłyszana i zauważona. Udało się jej zdobyć pewną popularność. Jest to stosunkowo dziwne, bo i głos i muzyka, która pojawia się na jej albumach do chwytliwych nie należy. Może to właśnie dlatego jej muzykę zna obecnie tylko garstka zapaleńców.
Jak już pisałem stawiam na otwartość czytelnika tego bloga. I mimo że dzieło Julee Cruise niewiele ma wspólnego z muzyką prezentowaną na tym blogu, wierzę, że jej twórczość powinna zostać zauważona przez każdego kto interesuje się muzyką alternatywną ( nie lubię tego słowa, ale brak w naszym języku lepszego odpowiednika). Każdy powinien dać się ponieść tym snom, które można śnić na jawie.
piątek, 24 lipca 2009
Julee Cruise - "The Voice Of Love"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pamiętaj, że blog nastawiony jest na każdy przejaw ambitnej sztuki muzycznej, nie ma znaczenia czy to dream pop czy post-metal. A za płytkę muszę się zabrać, bo czeka już na mnie od jakiegoś czasu :)
OdpowiedzUsuń