wtorek, 28 lipca 2009

Kangding Ray - Automne Fold



Niemiecka wytwórnia Raster Noton słynie z wydawania rzeczy niełatwych do słuchania: niekonwencjonalnych, eksperymentalnych, hermetycznych. Do tego jeszcze wyrafinowana, zwykle minimalistyczna estetyka towarzysząca zarówno płytom, jak i występom czy stronom internetowym wydawanych artystów – i nic dziwnego, że niektórzy nie wahają się używać wobec Raster Noton przymiotnika „snobistyczny”. Pamiętam, że gdy odsłuchiwałem jedną z płyt czołowych reprezentantów tego labelu, Ryoji Ikedy, czułem dziwne, przeszywające wibracje na całym ciele. Przeszedłem do drugiego pokoju, gdzie słyszałem już tylko jeden piszczący, ale intensywny dźwięk, od którego nabawiłem się bólu głowy. Gdy wróciłem do pokoju, przez kolejne kilkanaście minut tego szumiąco – pikającego dzieła nieprzyjemne pulsowanie w moich skroniach nasiliło się. Nie twierdzę, że była to zła płyta – Ryoji twierdzi, że w dużym stopniu skupia się na badaniu fizycznych właściwości dźwięku. Jeśli zatem tak podchodzić do tej złożonej z mikrodźwięków muzyki – okej, jest ona ciekawa. Ale, do rzeczy – dziś zajmę się inną interesującą postacią z Raster Noton.

Kangding Ray to kolejna persona z niemieckiej wytwórni, po którą sięgnąłem. Zaciekawiło mnie między innymi to, że Francuz ten jest z wykształcenia architektem i grafikiem – a wydaje mi się, że może to w pewnym stopniu wpływać na podejście artysty do malowania dźwiękowych pejzaży.

„Automne Fold” okazała się płytą łatwiej przyswajalną od twórczości Ikedy: zero bólu głowy, zero chęci przełączenia na kolejny utwór. Zamiast tego charakterystyczne brzmienie, które na swój sposób można określić jako ciepłe, choć muzyka Kangding Ray do wesołych nie należy. Przywodzi raczej na myśl niegasnące metropolie-molochy, z ich smutkiem i samotnością wypełzającymi po zmroku na gęstą siatkę ulic. Francuz balansuje między precyzyjnymi glitchami („Downshifters”), a głębszym, pulsującym beatem jak np. w „A Protest Song” (gdzie dodatkowo atmosferę budują subtelne, damskie wokalizy) czy „Idle” (bardziej syntetyczne tło i kolejne trip hopowe nawiązania). Sięga do rejonów elektroakustycznych („Apnée”), ale też i zręcznie „upycha” loopy z różnych instrumentów w wielu innych utworach. Wszystko to wywołuje wrażenie przełączania się i przenikania pomiędzy muzyką analogową i cyfrową. Heckerowskie pejzaże sprzężonych szumów, „klikająca” glitchowość Jelinka, atmosfera przypominająca wczesne dokonania Tricky'ego oraz muzykę Massive Attack, a także subtelne roszady w stronę idm'u spod znaku Murcofa czy elektroakustyki: to właśnie „Automne Fold”. Płyta świeża i zgrabnie utkana, płyta, gdzie skłonność do eksperymentowania wcale nie oznacza wyczerpującej gry z uszami słuchacza.

1 komentarz:

  1. świetna recenzja. nie moje granie, ale może się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń