środa, 19 sierpnia 2009

Rynek muzyczny, gabinet Dr. Caligari i lepsze jutro przy soku pomarańczowym



Nie podejrzewałem, że kiedyś taki projekt jak Orange The Juice pojawi się w Polsce. Wciąż jednak pozostają niedostrzegani w naszym kraju, zmuszeni są promować swoją muzykę za granicami kraju, która spotyka się tam z dużo większym entuzjazmem niż mogłaby się spotkać u nas. Docenieni w Stanach Zjednoczonych, zaproszeni na jeden z największych festiwali muzycznych Sziget odbywający się w Budapeszcie, ale wciąż niestety w Polsce pozostają zespołem niedocenianym. Nie kryją swego szaleństwa i otwartości umysłowej na wszelakie udziwnienia muzyczne, wciąż starają się udoskonalać swoją muzykę i walczyć o lepsze jutro. Rozmawiałem z Dawidem Lewandowskim, gitarzystą i drugim wokalistą zespołu.

Na samym początku przybliż nam pokrótce historię powstania Orange the Juice. Czy z tą ekipą gracie od samego początku czy może z czasem skład był uzupełniany?

Wszystko zaczęło się 2002 roku. W zasadzie zaczynaliśmy jako trio: Ja, Konrad i Mariusz Szmuc, nasz wcześniejszy basista. Mieliśmy małe problemy z perkusistą. Po prostu ciężko było znaleźć kogoś, kto byłby na tyle otwarty i pomysłowy, żeby sprostać naszym chorym wymaganiom. W końcu pojawił się Janek i wtedy wszystko zaczęło się kleić. Powstawał materiał, było wiele prób. W międzyczasie staraliśmy się powiększyć instrumentarium. Jeśli dobrze pamiętam, po roku dołączył do nas Mariusz Godzina (saksofon). W takim 5cio osobowym składzie, zagraliśmy na wielu festiwalach w Polsce. W późniejszym czasie, podczas nagrań do drugiego demo, zaprosiłem do współpracy Marcina A. Steczkowskiego. Znamy się jeszcze ze szkoły średniej, więc wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Mówiąc krótko: „zażarło”. Od roku mamy nowego basisto - kontrabasistę, który wykorzystuje również elektroniczne brzemienia, dzięki czemu nasze instrumentarium, a tym samym nasze możliwości są jeszcze większe. Marcin podobnie jak inni członkowie jest naszym kolegą od lat, razem tworzymy także Minimatikon, razem jam’ujemy. Jest również członkiem The Transgress. To chyba tyle z mglistej przeszłości ;-)

Oglądałem wywiad z Waszym wokalistą, który dosyć radykalnie stwierdził, że w naszym kraju nie ma rynku muzycznego, na którym Orange The Juice mogłoby się odnaleźć, dlatego też planujecie atak na rynki zagraniczne. Nadal podtrzymujecie to stanowisko?

Konrad powiedział to kilka lat temu, a w zasadzie to powtarzamy to dość często, gdyż niestety jest to prawda. Mówiąc „rynek” nie mamy na myśli tylko słuchaczy, bo odbiorców oczywiście mamy. W naszym kraju brak jest jednak festiwali z prawdziwego zdarzenia, na których bylibyśmy do przyjęcia. Nie ma rozgłośni radiowych, które chciałyby nadawać muzykę inną niż „same złote przeboje” itd. Może nie jest tak, że zupełnie nic nie ma, ale na pewno trudno mówić o rynku muzycznym otwartym na coś świeżego. Myślę, i to chyba najważniejsze, że świadomość niektórych osób decyzyjnych, które mogłyby coś zmienić, jest nieco „wąska”. A my nie jesteśmy jedynym polskim zespołem myślącym w ten sposób. Wiele grup osiąga sukcesy za granicą. Dla niektórych sukces w Polsce był wynikiem zagranicznych osiągnięć. Dla mnie osobiście taki stan rzeczy jest chory. Więc jak to wcześniej ująłeś planujemy atak! Oczywiście nie zapomnimy o naszych polskich słuchaczach. Wszak w grupie siła cha, cha, cha.

Wiadomo, że młodym zespołom nie łatwo jest znaleźć od razu wydawcę, zwłaszcza jeśli starają się grać muzykę odbiegającą od oklepanych schematów rocka czy metalu. Jednak udało znaleźć się Wam polskiego wydawcę, jak współpracuje się Wam z Ars Mundi? Czy spełniają Wasze oczekiwania? Jak doszło do tej współpracy? Jak idą Wam poszukiwania wydawcy na rynku zagranicznym?


Powiem krótko Ars Mundi jest OK. Wywiązuje się bezbłędnie z postanowień zawartej między nami umowy, więc czego chcieć więcej. Nikt z nas przy tym dealu nie oczekiwał kontraktu życia, a raczej jedynie tego aby debiut płytowy mieć już za sobą. I tak też się stało. Czas na następny krok.

Słyszałem, że nazywano Was „pogromcami festiwali” ze względu na porażającą ilość wyróżnień jakie otrzymywaliście na wszelakiego rodzaju konkursach i przeglądach muzycznych. Co czuje młody zespół, który ma za sobą dosyć spory bagaż wyróżnień na samym starcie?


Nadzieje na lepsze jutro ;-) ,a przede wszystkim jest to dowód na to, że słuchacze chcą czegoś nowego, alternatywy do skostniałego mainstrea’mu.

Szukając informacji na Wasz temat, trafiłem na projekt o nazwie „Minimatikon”, mógłbyś przybliżyć garść informacji na ten temat?

Minimatikon to filmowe oblicze Orange The Juice poszerzone o dwóch członków z zespołu The Transgress. Razem tworzymy muzykę do filmów. Naszym najmłodszym dzieckiem jest soundtrack do kultowego filmu „Gabinet Dr. Caligari”, który od 10 lipca można obejrzeć wraz z naszą muzyką w kinach studyjnych w całej Polsce. To dla nas „straszna” frajda ;-)

Muzyka prezentowana przez Wasz sekstet jest szalenie eklektyczna, można w niej znaleźć liczne odniesienie do przeróżnych gatunków muzycznych. Co podkusiło Was do grania takiej muzyki? Jakie zespoły bądź artyści miały na Was największy wpływ?


Co nas podkusiło? Myślę, że to efekt naszych charakterów. Dla nas muzyka jest po prostu muzyką, nie jakimś stylem, czy gatunkiem. Chodzi o emocje, słuchając bossy można popaść w melancholię, słuchając metalu można dostać ataku epilepsji cha, cha, cha … i o to właśnie chodzi ! Muzyka jest tak różnorodna, że nie rozumiem jak można dobrowolnie skazywać się na nudę. Pytasz o inspiracje. Jest ich tak wiele, że trudno wymienić. Dla mnie osobiście ważną postacią, która wiele lat temu otworzyła mi głowę jest John Zorn, „książką” którą wciąż czytam i która nadal mnie uczy. Oczywiście Zorn to nie wszystko. W zasadzie każdy dobry zespół, który spotykam na swojej drodze wnosi coś nowego i otwiera kolejną furtkę. Myślę że to bardzo naturalne dla nas wszystkich.

Wasz krążek doceniono również w Stanach Zjednoczonych, jak myślisz, czy będzie to miało jakiś wpływ na Waszą pozycję na naszym, rodzimym rynku muzycznym, czy ktoś to w ogóle doceni? Może już to zrobił?

Trudno powiedzieć. To spore wyróżnienie i w jakiś sposób jestem z nas dumny i na razie chyba to mi wystarczy ;-)

Jak wspominacie Wasz zeszłoroczny występ na węgierskim festiwalu Sziget? Jak udało się Wam tam znaleźć? Macie w planach jeszcze jakieś zagraniczne festiwale, koncerty? A jak wygląda sytuacja z Waszymi koncertami w kraju?

Wspaniały festiwal, świetna atmosfera, doskonała organizacja w zasadzie same superlatywy. Chętnie powtórzylibyśmy ten wypad. Zanim zostaliśmy zaproszeni na Sziget graliśmy koncert w Budapeszcie w ramach imprezy Soundquest. Jeden ze współorganizatorów widział nasz koncert i to wystarczyło ;-) Jeśli chodzi o nasze koncerty planujemy małą, jesienną trasę po Polsce i Europie. 14 listopada wystąpimy w Austrii w miejscowości Linz, która w tym roku została wybrana na europejskie miasto kultury. Będziemy reprezentować Polskę obok takich zespołów jak Rh+ , Village Kollektiv i Miloopa.

Na koniec kilka słów do naszych czytelników.

Dziękuje za uwagę, wspierajcie nasza muzyczna batalię o lepsze jutro! Pozdrawiam intensywnie w imieniu całego OTJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz