wtorek, 25 sierpnia 2009

Pandemonium - Hellspawn


Pandemonium jest zespołem-legendą, być może trochę zapomnianą i zaniedbaną, lecz nią jest. Wypowiedzi muzyków (o powrocie do korzeni) wytworzyły napiętą atmosferę, zwłaszcza u fanów pamiętających kultowe Devilri...

Kiedy w 1992 roku ukazało się Devilri, a rok później niesamowite The Ancient Catatonia, trudno było się spodziewać, że zespół ten czeka tyle trudności, wyrzeczeń i po prostu nieprzyjemnych sytuacji. Pandemonium we wczesnych latach 90tych stało obok takich kapel jak: Kat, Imperator albo Vader; grało z Morbid Angel, Samael lub Cannibal Corpse... Doskonały początek, który został zaprzepaszczony. Konflikt wewnątrz, zmiana nazwy (Domain), próby powtórnego zaistnienia na polskiej scenie, liczne zmiany składu brak promocji i trasy koncertowej po rewelacyjnym albumie Gat Etemmi. Po dekadzie lider zespołu (Paweł Mazur) odzyskuje prawo do pierwotnej nazwy, wydaje dość nowoczesny materiał The Zonei i zapowiada powrót do korzeni – Hellspawn.

Byłbym ostrożny z tymi korzeniami, czasy zupełnie się zmieniły, niektórych rzeczy po prostu nie da się powtórzyć, lecz duch okazuje się być ten sam. Jest szybciej niż na debiucie, sprawniej, ale równie bezpośrednio i ciężko.Trudno o porównania z poprzednim albumem, słychać, że to Pandemonium, lecz inne – bardziej „żywe”. W zespole zagościł na nowo perkusista – Simon (Alienacja, Abysal); na The Zonei obecny był automat. Wszelkie smaczki elektroniczne zostały zminimalizowane, muzycy pędzą przed siebie, zwalniają tylko po to, by chwilę później wymierzyć celny cios w ucho środkowe słuchacza.

Na drzewie genealogicznym zespołu album ten wydaje się być dzieckiem Devilry z Gat Etemmi. Bezkompromisowość i brutalność pierwszego oraz pomysłowość i melodyjność drugiego. Otwierający album „frost” atakuje słuchacza riffem, który od razu „wpada w ucho”. Wolniejsze partie utworu „hellspawn” są jednymi z najprzyjemniejszych i najtłustszych. „Hypnotic dimension” wydaje się wręcz przebojowy. Dla równowagi zespół serwuje chociażby „the larva plague” lub „emperor diabolic”, które mają dostarczyć odpowiednią dawkę szorstkich, nieprzyjemnych, okrutnych dźwięków. Zamykający całość „furious dogs” osiąga najwyższą prędkość w historii tego wykonawcy.

Zaznaczyć tu trzeba, że Pandemonium (ew. Domain) nigdy nie było zespołem, który stawia wyłącznie na zabójcze obroty i permanentną (rosnącą) nienawiść (do granic głupoty). Paul od zawsze poszukiwał swojej drogi, tworzył muzykę intrygującą, próbował różnych rozwiązań, zachowywał świeże spojrzenie i pewną żywiołowość. O czym najlepiej świadczy ten materiał.

(Mam nadzieję, że wraz z tym materiałem skończy się permanentne porównywanie Pandemonium do Samaela, zwłaszcza, że Szwajcarzy od dłuższego czasu nie pokazali nic ciekawego.)

Polecam i zapraszam do obejrzenia teledysku do utworu „Hypnotic dimension”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz