niedziela, 16 sierpnia 2009

Woody Alien: Microgod


Czy kiedyś ktoś zastanawiał się jakich i ilu instrumentów potrzeba do tego, żeby nagrać dobrą płytę? Fani rozbudowanego, progresywnego grania, przypomną mi zapewne o zespołach pokroju Dream Theater czy King Crimson, w których to okazałe solówki i mnogość używanych instrumentów, często przytłaczają całość kompozycji. Okazuje się jednak, że do sukcesu wystarczy jedynie czterostrunowe wiosło, skromny zestaw perkusyjny, dobry pomysł, ogromne pokłady energii i... talent. O prawdziwości tego stwierdzenia może świadczyć najnowsza płyta poznańskiego duetu - Marcina Piekoszewskiego (wokal, gitara basowa) i Daniela Szweda (bębny), którzy pod szyldem Woody Alien wydali już trzecią płytę, która nosi tytuł Microgod.

Na wstępie wypadałoby przybliżyć nieco sylwetkę rzeczonej kapeli. Zespół istnieje już od ponad dziesięciu lat, natomiast muzyków, którzy go tworzą, również nie idzie nazwać żółtodziobami. Marcina Piekoszewskiego kojarzyć można z Plum, natomiast Daniel Szwed to nie kto inny, jak garowy formacji Mothra. Razem powołali do życia oryginalny zespół, który w swojej muzyce ociera się zarówno o noise jak i dość ekstremalną wersję jazzcore'u; przy swoich kompozycjach panowie używają jedynie gitary basowej i perkusji. Uwagę jednak należy skupić na ich ostatnim dokonaniu, które na pewno odbije się echem w światku muzycznym.

Pierwsze co zwraca uwagę, to jak zwykle niebanalna okładka, która na każdym wydawnictwie ujmowała swoją prostotą, a zarazem geniuszem, jeżeli chodzi o pomysł i wykonanie. Tym razem nie było inaczej. Estetyczne wrażenia trzeba jednak odłożyć na bok i zająć się tym, co najważniejsze, czyli muzyką.

Microgod intrem na perkusji, otwiera utwór Funny. Już pierwsze dźwięki zwracają uwagę na fakt, że będzie dużo spokojniej niż na poprzedniej płycie. Pee and Poo raczyło słuchacza dziką, nieucywilizowaną energią, wręcz chaosem - tutaj bas Piekoszewskiego i bębny Szweda zdają się współgrać w chwytliwych melodiach. Przeważy więc brak szaleńczego tempa, połamanych rytmów czy noise'owych naleciałości (choć nie można powiedzieć, że chłopaki z Woody Alien całkowicie porzucili takie praktyki muzyczne - vide track Ritmo, którego tytuł powinien mówić sam za siebie).

Następny kawałek - Oak - to zdecydowanie najmocniejsza pozycja na całej płycie. Od samego początku utworu dostajemy potężną dawkę chwytliwej melodii, przy której stopa sama wybija rytm, a palce mimowolnie chodzą po blacie stołu. Czuć spory niedosyt, spowodowany tym, że najlepszy track na krążku trwa niespełna trzy minuty, zwłaszcza że jego koniec wieńczy genialna współpraca basu i perkusji.

Żywa końcówka wspomnianego utworu przechodzi w nieco spokojniejszą, wręcz transową, zapowiedź trzeciego utworu - No Turning Back. Sam kawałek jest raczej formą melorecytacji, powolnej opowieści. Żywiej robi się dopiero pod jego koniec, co swobodnie może wyrwać z zadumy w jaką na początku ten wprowadzał.

I tak jest do samego końca. Jedenaście kawałków, to przeplataniec żywszych i spokojniejszych momentów, ktorych ostatecznym efektem jest całkiem dobra płyta. Jak wspomniałem na początku - jest dużo wolniej i dużo ciszej, w porównaniu do tego, do czego Woody Alien przyzwyczaił nas na swoich poprzednich dokonaniach.

Instrumenty obu muzyków są bardziej wyeksponowane, położony jest większy nacisk na melodyjność i uporządkowanie, co sprawia, że niemal każdy kawałek nadaje się na "radiowy hit" (oczywiście w odpowiedniej stacji muzycznej). Płyta się nie nudzi i jest naprawdę ciekawą pozycją, którą fani alternatywnych, eksperymentalnych brzmień nie powinni się rozczarować.

Na koniec nieco suchych, acz przydatnych, szczegółów dotyczących płyty:

Wydawca: Gusstaff Records
Rok wydania: 2009

Lista utworów:
1. Funny
2. Oak
3. No Turning Back
4. God Of Small Things
5. Judgement Day
6. Glad To Be
7. Nothingness Lasts Forever
8. New Day Rise
9. Ritmo
10. The Journey
11. Go To Hell

1 komentarz:

  1. http://www.facebook.com/pages/Woody-Alien/210284783768?ref=sgm post z 11 grudnia :)

    OdpowiedzUsuń