czwartek, 3 września 2009

Pig Destroyer - Natasha



Od razu powiem szczerze, że w grindcore nigdy nie zagłębiłem się na tyle, aby uważać się za eksperta. Nadal jest to dla mnie gatunek, który wymaga poznania i będę w miarę możliwości czasowych eksplorował go bo naprawdę warto, jest masa interesujących zespołów, które warto bliżej poznać vide polska Antigama, która swoją drogą zaliczyła split z Pig Destroyer i Coldworker. Ale wracając do tematu, pomimo całego chaosu, natłoku dźwięków jaki prezentuje ten nurt, wszystko ma to jednak swoje miejsce, odgrywa określoną rolę i jest w pewien sposób uporządkowane, z tym, że na samym początku należy zadać sobie pytanie, co ta płyta ma w ogóle wspólnego z grindcorem?

„Natasha” jest czymś, czego Pig Destroyer nigdy wcześniej nie zaprezentował. Jeśli szukacie zabójczych i dynamicznych temp, to proponuje Wam od razu dać sobie spokój z tym krążkiem i sięgnąć po starsze dokonania, tego tutaj nie znajdziecie. W zamian za to, dostajemy wolne i średnie tempa oparte na sludge/doomowym motorze okraszone wściekłymi wokalami, które jedyne pozostały bez zmian, i dobrze. Poszli drogą, która wcześniej była im zupełnie obca. Nie sądzę, aby na wczesnych albumach, serwowali swym słuchaczom elementy pokręconego ambientu maczanego w noise’owym sosie. Byłem totalnie zaskoczony tym co usłyszałem, bo liczyłem na totalną rozwałkę. Sporo się tu dzieje, daje się słyszeć świergoczące ptaki, padający deszcz, lejącą się woda jak i również niepokojące szepty, naprawdę płyta kompletnie inna od tego do czego przyzwyczaili swoich fanów starszymi albumami. W pewnym momencie możemy uświadczyć nawet melodii wygrywanej na czystej gitarze w towarzystwie bliżej nieokreślonych zaśpiewów. Bałem się to pisać, ale cholera jest moment, który jak w mordę strzelił kojarzy się z pogrzebowym doom metalem, podniosła elektronika w tle, monumentalny riff i powolna perkusja. Co by było jeszcze dziwniej, lecz już o wiele dalej od funeralowych skojarzeń, wszystko to „przyozdabia” jakiś pół-melodyjny śpiew. Album zamyka ulewny deszcz, który z resztą w tym momencie pada również u mnie za oknem.

„Natasha” to blisko 40 minut muzyki, która z każdą sekundą wciąga coraz bardziej. Z minuty na minutę zaczynają dochodzić kolejne elementy tworząc jeden, wielowarstwowy twór. Utwór ten pojawił się już wcześniej na dodatkowej płycie dołączonej do albumu „Terrifyer”, ale dopiero w listopadzie 2008 roku zespół zdecydował się wydać go na osobnej płycie. I tutaj nasuwa się pytanie skąd taki zabieg? Po co wydawać coś, co zostało już wydane? Odpowiedź znają jedynie ludzie ze środowiska Pig Destroyer. Nie mniej jednak, miło jest spojrzeć na tą EP z perspektywy osobnego krążka, który posiada swoją okładkę i opakowanie. Kto wie, może to po prostu marketing? Wydanie osobnej płyty z utworem o wiele bardziej dotrze do słuchaczy, aniżeli umieszczanie ów utworu jako dodatku do pełnometrażowego albumu.

Jestem pewny, że fanom wszelkich eksperymentalnych zagrywek, „Natasha” przypadnie do gustu, a i starsi fani Pig Destroyer nie powinni się obrazić.


2 komentarze:

  1. "Natasha" została wydana ponownie, gdyż przy "Terrifyer" trafiła tylko na limitowaną edycję, a nie do standardowej wersji. ów album w wersji z DVD jest już niestety niedostępny, zresztą pamiętam, że jak była premiera, to na oficjalnej stronie Scott Hull komunikował, że jeśli ktoś będzie miał problem ze znalezeiniem limitowanej edycji, niech do niego pisze w sprawie kawałka "Natasha".

    OdpowiedzUsuń
  2. aha. i niestety z tego co wiem EPka "Natasha" to zwykły kompakt. wersja limitowana "Terrifyer" zawierała ten kawałek na DVD z dźwiękim na 5.1 surround. pamiętam, że na tym utowrze testowałem swój nowy zestaw głośników ;)

    OdpowiedzUsuń