środa, 14 października 2009

Afekth - The First Two Names



Nikt nigdy nie przypuszczał, że muzyka metalowa stanie się tak bardzo wielowymiarowa, gdy wszyscy zasłuchiwali się w chociażby Black Sabbath. Recepta była prosta, chwytliwy riff, zgrana i galopująca sekcja rytmiczna oraz charyzmatyczny frontman z ciekawą barwą głosu, która później często gęsto stawała się wizytówką zespołu, idealny przepis na sukces. Z czasem wszystko zaczęło ewoluować, zaczęto odchodzić od prostych struktur na rzecz eksperymentów, pojawiły się siedmio, ośmiostrunowe gitary, a i perkusiści starali się kombinować z rytmem nadając utworom polirytmiczny charakter, niekiedy wręcz „arytmiczny”, który mimo wszystko zaczynał współgrać z całą, eksperymentalną świtą.

Panowie z Kędzierzyńsko-Kozielskiego Afekth to pilni uczniowie szwedzkich matematycznych szaleńców z Meshuggah. Brzmienie gitary do złudzenia kojarzy się z wiosłami Skandynawów. Czy to źle? Niekoniecznie, a przynajmniej dla naszej rodzimej sceny. Mało jest zespołów obracających się w klimatach prezentowanych przez Afekth, chociaż trzeba przyznać, że ostatnimi czasy wysyp eksperymentalnych kapel w naszym kraju jest niesamowity.

„The First Two Names” to na dzień dzisiejszy materiał składający się z dwóch utworów połączonych w jeden – „Maggie / Orpheus”. Materiał został zmiksowany do spółki przez założyciela zespołu Maciej Dymusa oraz Herona Grey’a, który udzielił się także wokalnie na płycie. Płytę otwiera lekko niepokojący, narastający dźwięk, który już po chwili wstępu zamienia się rolami z gitarą, która zaczyna grać pierwsze skrzypce. Panowie skorzystali ze sztuczki Szwedów i do połamanego riffu, w tle wpletli gitarową, czystą melodie. Efekt jest świetny, ale niestety nie do końca oryginalny. Ciekawym zabiegiem było wkomponowanie całkiem niezłej elektroniki w przestrzeń utworów, dodało specyficznego klimatu całości. Gdzieniegdzie lekkie ambientowe naleciałości wypełniające tło, później oszczędne uderzenia w klawisze syntezatora.

Podsumowując. Na tej płycie znajdziemy wszystko za co lubimy Meshhugah, więc nie czekajcie, tylko zabierajcie się za materiał Afekth, jest na czym zawiesić „eksperymentalne” ucho. Oczywiście nie należy rozpatrywać tej płyty w kategoriach kopii muzyki Szwedów, bo byłoby to bardzo krzywdzące określeni, słychać wyraźnie inspiracje, ale również to, że zespół intensywnie szuka swojego stylu. Należy się cieszyć, że taką muzykę chce się u nas grać i miejmy nadzieję, że zespół długo nie karze nam czekać na swojego długograja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz