sobota, 31 października 2009

Nadja - Under the Jaguar Sun


Odnoszę wrażenie, że Nadja spuściła ostatnio nieco z tonu. Nie potrafię tego jeszcze dokładnie rozpoznać, nazwać, ocenić, ale coś uległo zmianie. Poziom na pewno nie, duet i tym razem oferuje bardzo solidny i warty uwagi album.

Under the Jaguar Sun jest dość nietypową produkcją. Dwie płyty, dwa diametralnie różne zestawy utworów, ale jedno docelowe brzmienie. Już tłumaczę.

Pierwsza płytka, Tezcatlipoca (w podtytule Darkness) jest dość surowym, gitarowym obliczem Nadja. Może się kojarzyć nieco z Desire in Uneasiness (2008). Gitarowa całość wydaje się być monotonna, nie bardzo porywająca. Różnego rodzaju smaczki są jedynie tłem, trochę bardziej objawiają się na wysokości „SUN4flood”, które (jak łatwo się domyśleć) jest utworem czwartym. A w nim zniekształcona gitara akustyczna oraz Aidan i Leah śpiewający przy narastających efektach. Zamykający tę część „SUN5earthquake” jest faktycznie niezłym trzęsieniem ziemi.

Druga płytka, Quetzalcoatl (w podtytule Wind) jest dość podejrzanym, elektronicznym obliczem Nadja. Nie wiem z czym to się może kojarzyć z wcześniejszej twórczości duetu. Niegitarowa całość wydaje się być monotonna, nie bardzo porywająca. Ta swoista okołoambientowa podróż nie wyróżnia się w żadnym konkretnym miejscu, może tylko tam, gdzie możliwym jest rozpoznanie żywego instrumentu. Tak dzieje się w „Atonatiuh”, który jest czwartym utworem; chciałoby się wierzyć, że faktycznie pobrzmiewają tam skrzypce. Zamykający tę część „Nahui-Ollin” próbuje odtwarzać bliżej nieokreślone, mroczne, rytualne klimaty, tu akurat wychodzi to całkiem nieźle.

Ale jak od zawsze wiadomo: 1+1=1. Należy więc chwilkę poświęcić i obie te płytki ze sobą sklecić, nałożyć na siebie poszczególne ścieżki (w końcu odpowiadają sobie czasowo). Dopiero wtedy ten album zyskuje sensowny korpus, ręce, nogi, głowę i genitalia. Klucz może znajdować się też w tym, że Tezcatlipoca oznacza „nadziemie”, ten nasz świat, a Quetzalcoatl podziemie. Jasność, ciemność, dobro, zło; dopiero po połączeniu nabiera to sensu i mamy świat cały. Niech będzie.

Powyższe nazwy pochodzą z języka nahuatl. Okazuje się więc, że Tezcatlipoca (Dymiące zwierciadło) to czarny charakter w azteckim panteonie bóstw, a mimo to jest stwórcą i do tego jakby też słońcem. Nasz bohater władał nocą i północnymi rewirami świata, a jego symbolem był jaguar. Do tego możemy utożsamiać go z popularnym wyrywaniem serc na szczycie piramidy. W wierzeniach tych znajdziemy również coś na kształt boga-kreatora – Ometeotl, który był „ojczulkiem” Tezcatlipoca i jego największego wroga Quetzalcoatla (światową karierę zrobił jako Pierzasty Wąż). On też nas tu interesuje. Bóg wiatru, niechętny ofiarom z ludzi. Dochodziło więc często między nimi do sprzeczek gwałtownych, których efektem było wielokrotne niszczenie i powtórne stwarzanie świata...

Polecam album. Każdy móże go sobie zmiksować, na wzór albo nie na wzór tego, co zostało umieszczona na winylu (three mixes by Nadja and one mix by Edward Ka-Spel). Może warto, by chwilę poświęcili mu zainteresowani azteckimi wierzeniami. Poniżej zamieszczam rysunek, przedstawiający bohaterów tej muzyki, prosto z księgi Codex Borbonicus, która pamięta jeszcze czasy prekolumbijskie.

Let the fight begin!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz