piątek, 16 października 2009

Ogród ulotnych wrażeń



Szary wiosenny poranek. Stary ogród, do którego dawno nie zawitał żaden człowiek. Przyroda powoli budzi się do życia, kwiaty i krzewy zroszone rosą. Tak wyobrażam sobie tę prawie pięćdziesiąt minutową kompozycję.

Na hasło ambient większości interesujących się ambitniejszą muzyką ludzi przychodzi do głowy kilka nazwisk, w tym człowieka o polskich korzeniach - Williama Basinskiego.

Dziwną muzykę serwuje nam ten artysta – na „The Garden of Brokenness” składają się pojedyncze dźwięki klawiszy, z których autor konstruuje przewodni motyw muzyczny, pozwala mu wybrzmieć i wyciszyć. Dodatkowo mamy „płynące” szumy i... ciszę, której Basinski bardzo często używa. Po takim opisie można by powiedzieć – że to wydumane nudy, silenie się na artyzm którego nie da się słuchać. Jednak album nie ma nic z eksperymentów Cage'a, niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny i subtelne piękno. Basinski pozwala nam popłynąć z jego dźwiękami po swoim własnym wyśnionym ogrodzie.

Ten album jest odtrutką na współczesny wszechobecny pośpiech, pozwala się wyciszyć, odejść na chwilę od rzeczywistości. Jest obrazem dzikiej uśpionej przyrody. Jednocześnie ukazuje ulotność chwili, przemijanie. Jest próbą zatrzymania obrazu, emocji. Może Basinski zobaczył przed nagraniem tego albumu coś, co po chwili całkiem się odmieniło i może postanowił przez muzykę zatrzymać, utrwalić ten obraz. Bo jest w tej muzyce jakiś ból z powodu ulotności dźwięków, zapachów, obrazów... Sama muzyka Basinskiego też jest emferyczna. Piękny klawiszowy motyw pojawia się na chwilę by potem zniknąć i zostawić nas z szumem, szelestem lub ciszą. U Basinskiego dźwięki umierają by narodzić się ponownie, a my wsiąkamy coraz bardziej w brzmienia graniczące z ciszą.

Nie będę pisał dla kogo przeznaczono jest ta płyta, bo myślę że warto spróbować przeżyć ten album na swój sposób; „odlecieć” na te niecałe pięćdziesiąt minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz