niedziela, 29 listopada 2009

Aidan Baker – Dry


Dry jest kolejną solową płytą lidera Nadja. Nie mam nawet siły policzyć, która to już. Jednak bez kalkulowania zauważam fakt, że w tym roku nieco przystopował. Może to dobrze, nie wiem. Po tym albumie jeszcze ciężko jakikolwiek werdykt wydać.

Wiadomo, że Aidan Baker nie daje swoim fanom, wielbicielom lub wyznawcom odpocząć. Mimo wszystko. Jego solowa działalność jest przestrzenią, w której w sposób nieskrępowany może rozwijać najróżniejsze pomysły, porusza problemy, które nie dają mu spać, poszukuje nowych dźwięków, czy też nowych rozwiązań. Ogranicza go wyłącznie wyobraźnia. W ten sposób otrzymaliśmy na przykład: klimatyczne i nieco triphopowe Black Flowers Blossom (2003), zaskakująco proste i piosenkowe Songs of Flowers & Skin (2005), porywające i melancholijne The Sea Swells a Bit (2006), podejrzane i schizofreniczne Noise of Silence (2007), okołodroneowe i abstrakcyjne Exoskeleton Heart (2007). I wiele innych pasaży elektronicznych, ambientowych lub noiseowych tworów, które skierowane są do uważnego, wymagającego i cierpliwego słuchacza.

Dry odchodzi od częstej u Aidana struktury elektronicznych eksperymentów. Tutaj zostały zepchnięte one do roli tła, są czymś na kształt zagruntowanej płaszczyzny muzycznej, na której artysta będzie malował krótkimi pociągnięciami gitary akustycznej. Wyłaniający się obraz jest...abstrakcją impresjonistyczna, szarpane struny prowadzone są nieco niezrozumiałym zmysłem improwizacji. Najlepiej poddać się temu, zaufać kanadyjskiemu demiurgowi. Pierwsze utwory zlewają się ze sobą, wpadają na siebie. W „strum stress” dzieje się to, co opisałem wyżej, w kolejnym „oval oral” dźwięki stają się bardziej egzotyczne, następne „the sea swells crackles like a honeybee” jest chwilą oddechu przed „explosions” rozwijającym tę formułę i zamykającym pewien etap na tej płycie. „Pale pole” wydaje się być badaniem narodzin dźwięku, zabawą strunami, a jednocześnie krokiem w stronę jakichś form tworzonych za pomocą steel drums. Nie jestem ekspertem w tych dźwiękach, lecz podejrzewam, że w utworze „I am a free machine” Baker podpatrzył nieco od niejakiego Z’EVa poruszającego się gdzieś między etnicznymi brzmieniami a odpadkami przemysłowymi.

Ciekawy album, słuchałem go z nieskrywaną przyjemnością. Mój entuzjazm może być nieco zaskakujący dla osób nie znających muzycznej koncepcji Aidana Bakera. W końcu nie mamy tu do czynienia z dziełem chwytliwym, przełomowym w powszechnym rozumieniu tych słów. Ale z pewnością wnoszącym nieco powietrza do solowej twórczości tego artysty. Może dałoby się spojrzeć na tę muzykę pod kątem muzykoterapii? To byłoby ciekawe. Tak czy inaczej, jest to album osobisty, emocjonalny, nieuchwytny, nieprzeciętny, działający na wyobraźnię...itd.
(Ciekawostka: zdjęcie wykorzystane na okładce autorstwa Leah Buckareff.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz