Polska muzyka ekstremalna stoi na poziomie technicznym równym światowemu, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Zespoły takie jak Kobong, Neuma, Nyia (raczej nie przypadkowo powiązane z wydawnictwem Tone Industria) wyznaczyły ścieżki którymi nierzadko tytani metalu podążali kilka lat później po Polakach. Najczęściej jednak, powiedzmy sobie szczerze, nie ma kogo do tych kapel przyrównywać. W ostatnich latach pojawił się w tym szeregu kolejny przedstawiciel pokręconej, chorej, psychodelicznej i ekstremalnie ciężkiej jazdy. Panie i Panowie - SAMO.
Robert Gasperowicz, odpowiedzialny za całe zamieszanie gitarzysta znany z wcześniejszego grania w Slashing Death, założył w 2002 roku swój nowy projekt muzyczny. Do wspólnego grania zaprosił on basistę Szambo (Vader), perkusistę Gonzo (Third Degree) oraz wokalistę Piotra „Wasyla” Wasyluka (Kofeina). Tak powstał zespół SAMO. Nazwę zapożyczono od pseudonimu artysty, znanego bardziej jako Jean Michel Basquiat, którego twórczość mocno zafrapowała i zainspirowała założyciela zespołu. „Samo” jest skrótem od „same old” lub „same old shit”.
Na początku 2003 roku, zespół nagrał pierwsze demo w Studio „Selani” w Olsztynie. Podczas realizacji tych nagrań do studia zawitał perkusista Wojciech Szymański (Kobong, Neuma, Nyia), co zaowocować miało wspólną współpracą, gdyż muzyka zespołu spotkała się z wielkim uznaniem Wojtka. Nieukładające się stosunki z perkusistą Gonzo i jego odejście z zespołu przyczyniło się w konsekwencji do dołączenia Wojtka do składu SAMO. Ta zmiana mocno wpłynęła na nową jakość brzmienia i wizerunku zespołu - Wojtek Szymański nie jest typowym perkusitą... Po kolejnych roszadach do składu dołączył nowy basista Radek, który za namową kolegów dał się przekonać do obniżenia stroju gitary do granic absurdu, co wzbogaciło muzykę SAMO brzmieniowo. W nowym składzie: Robert Gasperowicz (gitara), Piotr Wasyluk (teksty/głos), Radosław Gabrycki (bas) i Wojciech Szymański (perkusja), w roku 2004 weszli do „Studio-X” i pod okiem/uchem realizatora Szymona Czecha powstało pierwsze dzieło zespołu, ochrzczone „S1”. Robert czekając ponad pół roku na zadowalający go miks, zaczął nagrywać video do jednego z utworów. W rezultacie powstały ich aż trzy, co było efektem ciszy w działalności zespołu.
Po trudnościach ze znalezieniem wydawcy dla „S1”, Robert zdecydował się na szaleńczy krok i umieścił całość materiału na stronie internetowej zespołu, skąd każdy mógł go za darmo ściągnąć. Muzyka zespołu spotkała się z ogromnym uznaniem, a wielbicieli było tak wielu, że nierzadko natłok użytkowników blokował serwer.
W ten sposób materiał ten trafił również na mój dysk. Mogę o nim powiedzieć z całą pewnością jedno: pozamiatał. Trudno mi nawet przywołać jakiś przykład, ciężko o porównanie! Nasuwa się Meshuggah, ale zaraz sam odpieram ten argument innym - jest przecież wolniej, bardziej przestrzennie, bas jest jeszcze niżej (sic!) nastrojony, jest bardzo psychodelicznie, dziwnie. Riffy są pokręcone, w metrach w których nie każdy potrafi zagrać, a przynajmniej nie sklei całej struktury za pierwszym razem. To samo robi perkusja Szymańskiego, znanego z polirytmicznych podziałów rozsadzających strukturę i jednocześnie ją scalających... Tak, to może być dobre określenie. Ta muzyka przypomina wylewającą się z przeładowanego nią wiadra smołę. Ktoś próbuje ją unieść, ale ciąży bardzo i grube jęzory substancji co chwilę wyglądają znad krawędzi. Gdyby można było kontrolować atak padaczki, to ta muzyka zapewne była by dobrą dla tego ilustracją. Podczas gdy płyta przewala się niczym połać chlupocących (skojarzenie wzięte chyba od brzmienia basu i bębnów) jęzorów smoły przez nasz umysł, jesteśmy zabierani na wycieczkę krajobrazową.
Tak sobie myślę, że jeśli inspirowaną w jakimś stopniu otoczeniem, to Lidzbark Warmińsko-Mazurski (miejsce w którym powstało SAMO) musi być dziwacznym miastem. I znów niejednoznaczność - oprócz miękkości basu i ciepłego brzmienia bębnów, ogólnej mięsistości sekcji rytmicznej, mamy do czynienia z industrialnym brzmieniem, które często przywodzi na myśl fabrykę lub wielką, bliżej niezidentyfikowaną maszynerię. Innym razem cała ta logarytmiczna struktura zostaje przecięta ostrym gitarowym riffem, bądź wypełniona ambientalą plamą dźwiękową. Bardzo ciekawie zestawiony jest z materiałem muzycznym wokal. Czasem mamy do czynienia z tak niskimi brzmieniami, że trudno usłyszeć wysokość np. basu. Mimo to głos potrafi wznosić się wtedy ponad tą podstawą i tworzyć odrębną, osadzoną mocno w brzmieniu strukturę. Ciekawy sposób łamania melodii przez Piotra Wasyluka oraz jego interpretacje tekstów są lekiem na całe zło metalu, leczą ucho zmęczone ciągłym tępym rykiem większości zespołów będących dziś "na topie" lub nazywających się "ekstremalnymi". Nie oznacza to oczywiście że jest lekko, przeciwnie, potrafi on wydrzeć się jak mało kto. Bardzo oryginalne brzmienie głosu za co należy się SAMO wielki plus.
Podsumowując - jest to wydawnictwo, które spowodowało że oniemiałem na jakiś czas i zacząłem się sporo nad tą muzyką (i muzyką w ogóle!) zastanawiać. To ewidentny plus. Poza tym dostępne jest całkowicie za darmo - wystarczy pogrzebać w sieci. Czy brakuje tu czegoś? Tak, brakuje trochę bezpieczeństwa. Dłuższe obcowanie z tą muzyką przynosi poczucie pluralizmu, wielowymiarowości i totalnego poszatkowania naszego świata i jego wymiarów w połączeniu z oderwaniem od rzeczywistości i przymusem działania na rzecz tego podziału. Powoduje poczucie zagmatwania i tego że jesteśmy skomplikowanym tworem.
www.myspace.com/samos1
Recenzja zawiera fragmenty biografii zaczerpnięte ze strony Samo na portalu Last.fm.
piątek, 13 listopada 2009
Samo - S1
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz