niedziela, 22 listopada 2009

Sunn O))) - "Monoliths & Dimensions"



Dziwne i pokrętne były losy Sunn O))). Od tribute bandu Earth, stali się klasyką i jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów z szufladki drone doom. Ich muzyka stała się przedmiotem zachwytów, ale i wielu ironicznych żartów. Najnowsze dzieło można uznać za jeden z najlepszych dotychczas albumów. Jednocześnie jest to, być może, najbardziej „muzyczny” krążek duetu, którego twórczość w dużej mierze opiera się na dronowych buczeniach. A także, jak dla mnie, jest to jedna z najlepszych płyt tego roku.

Już sama lista gości, które zaprosił duet zaskakuje - mamy dobrego przyjaciela zespołu czyli charyzmatycznego Węgra - Attile Csihar'a, jego obecność znawców Sunn O))) nie powinna dziwić. Mamy też kompozytora jazzowego - Eyvind Kanga, australijskiego gitarzystę Orena Ambarchi. Usłyszymy też Dylana Carlsona z Earth i... Wenecki Chór Żeński! Nie, muzycy z Sunn O))) nie oszaleli (albo oszaleli już dawno), ponieważ mimo tak różnorodnie stylistycznie współpracowników, z płyty nie wylewa się chaos, wręcz przeciwnie specyficzny duch tej muzyki unosi się od pierwszej do ostatniej minuty.

Mnisi eksperymentują z materią drone doomu i pokazują nam nowe drogi, którymi może pójść ten gatunek, to się im chwali. A jak brzmi ten eksperyment? Pierwsze minuty płyty zaczynają się dość typowo, ciężki, rzężący, powtarzający się motyw wybrzmiewa i powoli wprowadza nas w mroczny klimat. Potem wchodzi głos Attili, a my – słuchacze przenosimy się w sam środek mistycznego, pierwotnego obrzędu, który odbywa się, zapewne, w samy środku lasu nocą. Jest krąg, może ognisko, wokół niego wyznawcy, którzy chcą „coś” przywołać... Są drzewa które w nocy wyglądają jak groteskowe i wyolbrzymione ludzkie sylwetki.

Dalej rytuał staje się coraz bardziej intensywny, nie wiemy co się dzieje i jaki cel mają ci ludzie, ale mistyczny, mroczny, szalony, jednocześnie trochę teatralny klimat pochłania nas. Chcąc nie chcąc zaczynamy w nim duchowo uczestniczyć.

W końcu ten cały obrzęd dokonuje się. W utworze „Hunting & Gathering (Cydonia)” jest już tylko czyste szaleństwo i zatracenie się w nim. Gardłowe zaśpiewy Węgra są niesamowicie intensywne, łączą się z szybkim (ja na ten gatunek) motywem gitarowym i patetycznymi motywami chóru. „Uczestnikom” tego „zgromadzenia” pozostaje już tylko zatracanie się w muzycznym obrzędzie. Jest wszechobecne szaleństwo, nie ma czasu na myślenie, rytuał osiąga apogeum. Patetyczne organy wydają się mówić nam że misterium właśnie się dokonuje.

Tak dochodzimy do ostatniego utworu - „Alice”; będącego jednocześnie hołdem dla Alice Coltrane. Już od pierwszych minut zaskakuje nas jego spokój, niespotykany w innych dziełach tego zespołu.

Szaleństwo osiągnęło apogeum, teraz musi przyjść czas wyciszenia. Powolne i jak na Sunn O))) bardzo melodyczne motywy gitarowe, łączą się nutami granymi przez orkiestrę i prowadzą nas do spokojnych smyczków i pięknego saksofonu kończącego płytę.

Trudno nie zauważyć, że do najnowszej płyty pochodzę bardzo entuzjastycznie. Wprowadza mnie ona w stan swego rodzaju intensywnego transu. Mnisi nie zawodzą, co więcej poszukują i muzycznie ewoluują. Ciekawe czy ich następne wydawnictwo pójdzie w kierunku obranym na „Monoliths & Dimensions”; czy zostaniemy znów zaskoczeni nowymi eksperymentami?

3 komentarze:

  1. Racja, bardzo dobra płyta. I chyba ich pierwsza, przy której w ogóle nie kręcę nosem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie ten zespół to lipa. Musiał bym iść na ciężkim kwasie na koncert żeby się bawić.

    OdpowiedzUsuń