niedziela, 20 grudnia 2009

Redaktorskie podsumowanie roku 2009

Zleciało jak z bicza strzelił. Zanim się wszyscy obejrzeliśmy i zdążyliśmy nacieszyć wydawnictwami roku poprzedniego, minął kolejny i to w dodatku całkiem niezły. Poniżej prezentujemy Wam drodzy czytelnicy, 5 autorskich podsumowań zawierających zestawienie 10 płyt. Nie brakuje słów zachwytu i pochwał, ale niektórym się oberwało, po prostu im się należało.


Epid: Muzycznie był to zdecydowanie udany rok. Zaskakująco nawet, bo ilość płytowych premier, które popieściły mój paskudnie wybredny gust, okazuje się być naprawdę pokaźna, szczególnie w porównaniu do poprzednich lat. Oto dycha najważniejszych dla mnie krążków tego roku



Them Crooked Vultures - Them Crooked Vultures - 13 genialnych piosenek, każda z nich osobno jest moim prywatnym hiciorem! Album roku.

Antony and the Johnsons
- The Crying Light - Bóg nie dał biednej pani Hegarty kobiecego ciała, za to podarował absolutnie piękny głos. Gorzej dla Antony’ego, lepiej dla nas.

Agoraphobic Nosebleed - Agorapocalypse - najlepszy grindcore tego roku! Bo rozpierdala energią, aranżami oraz laską na wokalu.

Mastodon - Crack The Skye - podoba mi się droga rozwoju tej kapeli. Ja jestem z tych co wolą Mastodona jeno „rockowego” od „Leviathana”.

Kapela Ze Wsi Warszawa - Infinity - a tam Behemoth! Na światowej scenie folkowej Polacy też mają prawdziwą superstar.

Antigama - Warning - jestem im wierny od „Intellect made us blind”, dlatego ta płyta musiała mi się spodobać i musiała się tu znaleźć. Nawet, jeśli do końca nie przekonałem się do wokali Nicka.

Converge - Axe to Fall - narzekano, że Converge nagrał płytę słabszą. A guzik! Rozwinął swój styl i wcale, a wcale nie zaniżył lotów.

Crippled Black Phoenix - The Resurrectionists/Night Raider - muzyczny eklektyzm Brytyjczyków nie jest tym razem może aż tak zjawiskowy jak na debiucie, acz wciąż porywa.

Bob Dylan - Together Through Life - zabluźnię, ale współczesne dokonania Dylana należą do moich ulubionych i podobają mi się bardziej, niż albumy z lat 60-tych.

Brutal Truth
- Evolution Through Revolution - na koniec zostawiłem sobie największe rozczarowanie roku, czyli album reaktywowanego Brutal Truth. Moim zdaniem bez Brenta McCarthy’ego w składzie, ta kapela nie ma prawa bytu i ta płyta to potwierdza!


Masterton: Mając świadomość tego, ile solidnych marek zapowiedziało nowy materiał na rok 2009, byłem przekonany, że ów rok mówiąc kolokwialnie, po prostu zmiażdży. Jak się okazuje, nie było wcale tak rewelacyjnie, ale źle również nie. Wielu potwierdziło swoją klasę, czasami nawet przeskakując i tak wysoko wiszącą już poprzeczkę, pojawili się również debiutanci, którzy wypadli bardzo obiecująco, ale nie zabrakło również niemiłych akcentów jak zniżka forma czy zjadanie własnego ogona.



BlindeadImpulse – ostatnią Autoscopią pozamiatali doszczętnie na krajowej scenie. Impulse przeniosło ich w nieco inny wymiar, który mi jak najbardziej odpowiada. Odważna eksploracja ambientowych rejonów może przynieść bardzo pozytywne efekty na kolejnym krążku, o ile nie zmienią kierunku jazdy.

AntigamaWarning – „Warning” przynosi zmiany w postaci nowego wokalisty, którym został Nick znany z Blindead. Powierzone mu zadanie wykonał perfekcyjnie. „Warning” to dawka kontrolowanego szaleństwa, niekiedy miażdżących blastów i szalonej awangardy zaklętej w połamanych strukturach. Bardzo mocna pozycja zarówno na krajowym jak i światowym podwórku.

Proghma – CBar-do-Travel – zdecydowanie jedna z mocniejszych pozycji muzycznych na polskim rynku. Eksperymentalne granie rośnie u nas w siłę i nie pozostaje nam nic innego jak tylko się z tego faktu cieszyć. „Bar-do-Travel” to świetnie zaaranżowany, zagrany z pomysłem i odpowiednim wyczuciem krążek, bez zbędnej przesady i natłoku dźwięków.

Echoes Of YulEchoes Of Yul – kto by pomyślał, że doczekamy się rodzimych przedstawicieli klimatów około drone’owych? A jednak. Dwie artystyczne dusze pochodzące z Opola nieźle namieszały na rodzimy poletku tworząc album nietuzinkowy i ze wszystkich oryginalny, bo czegoś takiego jeszcze u nas nie było. Zawrzało na polskich portalach, ale i również za granica nie pozostała obojętna na debiut Echoes Of Yul.

GreymachineDisconnected"Disconnected" to jedna, wielka, monumentalna ściana harmonicznego hałasu, stworzonego w przemyślany sposób. Momentami ciężko jest cokolwiek odczytać z tej mieszaniny hałaśliwego transu wpadającego w posępny drone, który drąży nasz mózg niczym wiertło usilnie starające się przebić przez ścianę. Mam nadzieję, że na jednej płycie nie poprzestaną.

Alice In ChainsBlack Gives Way To Blue – nie dołączę do grona nadwornych maruderów, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że Alicja może funkcjonować bez Layne’a na stanowisku wokalisty. Wbrew wszystkim narzekaniom i wątpliwościom, DuVall wypadł bardzo przyzwoicie. Czuć powiew świeżości i jednocześnie unoszącego się nad wszystkim ducha starszych lat. Alice In Chains powrócili w dobrym stylu!

Devin Townsend Project – nagrywając zarówno "Ki" jak i "Addicted" Devin po raz kolejny pokazał, że jest muzykiem wszechstronnym i jest w stanie odnaleźć się w każdej stylistyce. Wszystkich zawziętym metalowcom szczęki opadły jak usłyszeli wysublimowane „Ki”, na którym metalowych momentów jest jak na lekarstwo. Jest za dużo więcej czystej gitary, ambientowej przestrzeni i nietypowych aranżacji. Jego „clean” na tej płycie brzmi wprost wyśmienicie. „Addicted” z kolei jest już płytą mocniejszą, zorientowaną na chwytliwe riffy co z resztą potwierdziło się z wcześniejszymi zapowiedziami. Wpadające w ucho wokale autorstwa między innymi Anneke van Giersbergen robią niemałe wrażenie. Pozostaje jedynie czekać na dwa kolejne wcielenia Devin Townsend Project.

KatatoniaNight Is The New Day – bardzo dobra kontynuacja muzycznej drogi rozpoczętej na poprzednim krążku. Za to co zrobił Jonas na TGCD, należy mu się pomnik, na tym krążku poziom jest niewiele gorszy. Solidny materiał, do którego z pewnością nie raz powrócę.

Minsk - With Echoes in the Movement of Stone – nie będę chyba oryginalny jeśli wskażę ten krążek jako jedno z największych rozczarowań roku. Po „The Rituals…” oczekiwania były spore, ale wyszło jak wyszło. Amerykanie nagrali album bardzo przeciętny i dużo słabszy od poprzedniczki.

IsisWavering Radiant – pomimo tego, że nie jest to taki tragiczny album jakim wydawał mi się na początku, jestem jednak rozczarowany. Osobiście nie mam nic przeciwko wygładzonemu stylowi Izydy, i o ile ITAOT uwielbiam, to niestety WR nie przemawia do mnie wystarczająco. Podobnie jak Minsk, płyta dużo słabsza niż poprzednia.



No_Nick: Rok 2009 był dość przeciętny. Było sporo zawodów, choćby płyt wydane przez Isis, Minsk czy Anaal Nathrakh. Ale też parę interesujących debiutów, szczególnie w kategorii elektroniki. Powstało też parę albumów, które wybitnymi nie są, ale słychać, że ich twórcy poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Pisanie takiego podsumowania jest wyjątkowo stresujące, bo zawsze coś się pominie i czegoś nie doceni. Już teraz mam świadomość, że mój ranking za parę tygodni prawdopodobnie wyglądał by inaczej. Ale żeby dalej nie narzekać na trudny pisania tego tekstu zapraszam do mojego mocno schizofrenicznego pod względem doboru dzieł płytowego podsumowania roku.



Tim Hecker - An Imaginary Country - Hecker, jak zwykle mnie nie zaskoczył i nagrał album wybitny. Widać ten człowiek inaczej nie potrafi. „An Imaginary Country” działa na mnie, uspakająco, ale paradoksalnie atakuje też bardzo intensywnymi i ciężkimi do opisania emocjami. Więc zamiast rozwijać ten króciutki opis, zalecam wam zapoznanie się z najlepszym albumem tego roku.

Rome - "Flowers From Exile" - „Flowers From Exile” ma zapach żywicy, zadymionej staromodnej drewnianej knajpki, ale także siłę potężnego wiatru i atmosferę nocy spędzonej przy ognisku. Jest tu coś z Leonarda Cohena, Toma Waitsa i neofolku, a niesamowity klimat podsyca pojawiające się co pewien czas gitarowe flamenco. Ta płyta trafia prosto w moje serce i rośnie w siłę z każdym odsłuchem.

Greymachine - Disconnected - „Disconnected” to atmosfera szarego zdezelowanego blokowiska z brudnymi betonowymi podwórkami. To wyalienowani, niestabilni psychicznie, brudni mentalnie ludzie. To także prawdopodobnie najbardziej nihilistyczna płyta roku.

Sunn O))) - Monoliths & Dimensions - nowa płyta mnichów, to jakiś dziwny, pierwotny i niezwykle intensywny rytuał. W którym, gdy tylko odpalamy ten album, chcąc nie chcąc zaczynamy uczestniczyć. To także, najbardziej chyba eksperymentująca, przystępna i spójna płyta Sunn O))).

Throbbing Gristle - The Third Mind Movements - Throbbing Gristle wciąż brzmi świeżo i awangardowo. Jednak płyta ta jest zdecydowanie bardziej przystępna od wczesnych albumów zespołu. „The Third Mind Movements” to mechaniczny, ciemny i niepokojący muzyczny trans, który zostawia dziwne wrażenie w umyśle na bardzo długo, po jej końcu.

Om - God Is Good - orientalne motywy i zaśpiewy przyprawiają o ciary na plecach. Zespołowi udaje się połączyć orient z dusznymi i gęstymi jak smoła riffami gitarowymi i wychodzi im to perfekcyjnie. Poza tym Om jest chyba jednym z nielicznych zespołów zahaczających o metalowe klimaty, przy którym hasło „muzyka medytacyjna” nie brzmi śmiesznie.

Current 93 - Aleph At Hallucinatory Mountain - jasne, że do czołówki albumów które wyszły spod ręki pan Tibeta ta płyta się nie zalicza. Ale pod szyldem Current 93 wychodzą „przynajmniej” bardzo dobre płyty. A „Aleph At Hallucinatory Mountai” budzi grozę i niepokój jak mało co. Tibet wciąż eksperymentuje i ten album, już tradycyjnie był dla mnie zaskoczeniem.

HEALTH - Get Color - ta płyta pokazuje, co się dzieje, gdy do wielkiej zmechanizowanej fabryki, gdzie nie ma miejsca na człowieczeństwo, wpuści się romantyków. Według mnie to jeden z najbardziej obiecujących młodych zespołów noise rockowych.

The Flaming Lips - Embryonic - nie najmłodszym już panom z the Flaming Lips tworzenie muzyki musi sprawiać ogromną frajdę, która przenosi się na słuchacza. Dla mnie ten album to przede wszystkim świetna rozrywka przy poznawaniu tego dziełka. Obok pokombinowanych i połamanych utworów są tu kawałki, które z przyjemnością sobie nucę.

James Blackshaw - The Glass Bead Game - z dźwięków, które tworzy na tej płycie Blackshaw bije smutek i melancholia. Na mnie jednak ten album działa wyjątkowo kojąco. Podążamy z muzykiem boso, przez mokrą od rosy trawę, widzimy wschód słońca i czujemy zapach wilgotnego wiosennego powietrza, a minimalizm tej płyty, w żaden sposób nie nudzi.



Szxymon: Rok 2009 zapisany miałem pod hasłem "obfity". Oczekiwałem wielu ciekawych płyt, patrząc z ustęsknieniem w stronę czy to Isis, czy Pelicana. Liczyłem na sporą dawkę solidnch dżwięków, które długo nie opuszczą mojego odtwarzacza. Poniżej przedstawiam top10 płyt, którym poświęciłem najwięcej uwagi. Niestety, nie wszystkie były godne zatrzymania się przy ich dźwiękach na choćby krótką chwilę.



Converge - Axe To Fall - chłopaki wymęczyli nas oczekiwaniem na nową płytę. Spekulacje i odliczanie dni na różnistych portalach internetowych, przerosły najśmielsze wyobrażenia. Sama płyta nieco rozczarowała, będąc jedynie dobrą, w chwili kiedy wszyscy nastawili się na dzieło epokowe.

MastodonCrack The Skye - po świetnym Blood Mountain podchodziłem sceptycznie do nowej produkcji chłopaków z Mastodon. Myślałem, że nie przeskoczą ustawionej ostatnim krążkiem poprzeczki. I faktycznie - miałem rację, ponieważ... na “Crack The Skye” została obrana inna droga muzyczna! Jest bardzo melodyjnie, wręcz popowo, ale przyjemnie się tego słucha. Fani rozczarowani nie będą, nowi słuchacze powinni zwolnić nieco kroku już przy pierwszych dźwiękach.

Baroness - Blue Record - to już trzeci zespół, którego ostatnia produkcja sprawiła zamieszanie w światku muzycznym. Niebieski Album niestety nie sprostał obrazowi "widma przeszłości" i wyszło coś na kształt "śpiącego Mastodona" (tak jakby Oblivion zmiksować z Just 5). Trochę się rozczarowałem. Posłuchać można, ale bez większych fajerwerków.

The Devin Townsend Project - Ki - geniusz. Świetna płyta, przemyślana, różnorodna, bardzo ciekawa. Jedna z tych, których słucha się kilkanaście razy z rzędu, wyłapując poszczególne smaczki. No, no, panie Devinie, widać, żeś pan w formie. Oby tak dalej.

Woody Alien - Microgod - zostałem przez nich po raz kolejny sponiewierany muzycznie. Jako zagorzały fan bębnów, znowu biję peany nad kunsztem garowego z WA. Na pewno jedna z polskich płyt roku - polecam z całego zepsutego serca.

Fall Of Efrafa - Inle - szkoda, że chłopaki kończą karierę, bo na ostatnim albumie naprawdę rozwinęli skrzydła. Jest mniej crustowo, za to bardziej sludge'owo i klimatycznie. Można złapać się na tym, że kiwa się głową w takt poszczególnych utworów. Spore prawdopodobieństwo hipnozy - bardzo dobra płyta.

Isis - Wavering Radiant - tu się nie będę rozpisywał. Wystarczy chyba zaznaczyć, że gdyby to nie było dzieło Aarona Turnera i spółki, prawdopodobnie odsłuchałbym raz czy dwa i więcej do niego nie wrócił. Szkoda.

Minsk - With Echoes In The Movement Of Stone - dwa lata panowie z Minsk mieli na to, żeby pobić, albo przynajmniej dorównać świetnemu The Ritual Fires of Abandonment. Dwa lata nie starczyły. Wychodzi na to, że albo poprzedni, fenomenalny album był wypadkiem przy pracy (a panowie z Minsk grać nie potrafią), albo po prostu zabrakło im pieniędzy na piwo i wydali zbyt szybko kolejną płytę, na której zamieścili odrzuty z sesji nagraniowej do TRFoA.

Pelican
- What We All Come To Need - zostałem zmasakrowany. Takiej nudy nie słyszałem już dawno. Płyta naprawdę potrafi zmęczyć. Podziwiam wytrwałych, którzy dobrnęli do końca ostatniego dziełka panów z Pelican. Szczerze odradzam.

Indukti - Idmen - no i nadszedł czas na polskie rozczarowanie. Kartonowe bębny, smętne wokale (SIC!), a wszystko rozwleczone jak rozgotowany makaron. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Pozycja tylko dla zagorzałych fanów; współczuję tym, dla których rzeczony krążek będzie pierwszym spotkaniem z zespołem.




viljar: Zanim przejdę do podsumowania, chciałbym jeszcze powiedzieć najważniejsze: rok 2009 to rok bardzo udany muzycznie. Poniższa lista tylko częściowo oddaje tę opinię, bo świetnych płyt przesłuchałem zdecydowanie więcej niż dziesięć... i pewnie równie wielu dobrych płyt z tego roku (jeszcze) nie przesłuchałem. Do tego warto zaznaczyć, że w podsumowaniu skupiłem się na muzyce elektronicznej, którą też bardzo zainteresowałem się w tym roku. Jej słuchałem najwięcej i bez wahania mogę powiedzieć, że wciąż jest tam pełno miejsca dla innowacji i świeżości, a nowe, nie do końca nazwane nurty wciąż pojawiają się i przenikają.



Nosaj Thing - Drift - Nosaj Thing ze swoim debiutem udowadnia, że elektroniczna część Los Angeles trzyma się mocno; cała scena kwitnąca wokół klubu Low End Theory oraz grupy Brainfeeder (skupiającej takich artystów jak Ras G, the Gaslamp Killer czy wreszcie Flying Lotus) to kopalnia ciekawych, nowoczesnych brzmień. Na "Drift" muzyczna przestrzeń jest rozległa i nie do końca dokreślona: dźwięki są jakby zamglone, a ich głębokie wibracje i echa nieustannie meandrują w uszach. Sporo jest syntezatorowych plam i glitchowych kropel,
zabawy side-chainingiem i wlewania słuchacza w stroboskopowe, połyskujące tekstury muzyczne. O ile muzykę Flying Lotusa możnaby porównać do miażdżących efektów DMT, to ta od Nosaj Thinga znajduje się gdzieś w rejonach ketaminowego odrealnienia.

Demdike Stare - Symbiosis - chyba jedna z najbardziej "otwartych" gatunkowo płyt jakie słyszałem w tym roku. A przy tym jest to longplay konsekwentnie utrzymany w niepokojącym, nieco ezoterycznym klimacie. Stare, filmowe sample o orientalnej proweniencji, echa dark ambientowych mistrzów, dubowe pulsacje, plemienna transowość i metaliczny posmak industrialu - uczta.

Tim Hecker - An Imaginary Country - Hecker na "An Imaginary Country" wydaje się być jakby głośniejszy. Ale wciąż to ten sam Hecker, ze strukturą o miliardach warstw, nałożonych na siebie z intuicyjną perfekcją; dźwięki Heckera wrą, sprzęgając się i ocierając w chropowatej symfonii, by potem rozpuszczać się w onirycznym zamgleniu. Podróż przez krainę Kanadyjczyka przypomina odyseję przez sny; fascynuje i sprawia, że muzyczne drzazgi pozostają na długo po przebudzeniu.

FaltyDL - Love is a Liability - ciężko powiedzieć, gdzie dokładnie plasuje się brzmienie FaltyDL. Wielu muzyka Nowojorczyka może na pierwszy rzut ucha skojarzyć się z Burialem (wokale!), ale mniej tu melancholii; wszystko to jest bardziej rozpędzone, nowojorskie. Gęste, synkopowane, szybkie beaty spotykają się tu z syntezatorowymi pomrukami i idmową patyną, idealnie oddając nastrój tonącego w światłach miasta, które nigdy nie zasypia.

Paul White - The Strange Dreams Of Paul White - płytoteka tego Londyńczyka musi robić wrażenie. Jeśli chodzi o ilość i różnorodność sampli użytych jest to zdecydowany winner w tym roku. Przeplatają tu się lata osiemdziesiąte, siedemdziesiąte, klasyczny hip hop i rock progresywny, soul i muzyka orientalna, funk i muzyka filmowa... Dźwiękowa ekwilibrystyka na najwyższym poziomie, utrzymana w stylistyce instrumentalnego hip hopu o analogowym cieple. Madlib może już czuć na plecach gorący oddech Londyńczyka (a to dopiero debiut!).

Redshape - Dance Paradox - zakuty w czerwoną maskę producent powraca. "Dance Paradox" to techno najwyższej klasy, misternie ukształtowane na wzór najlepszych dokonań szkoły ze szkoły z detroit. Muzyczne formy Redshape'a są niemal organiczne; doskonale potrafi on zsynchronizować głębię beatów z odgłosami miasta czy nadgryzione zębem czasu loopy z majestatycznymi pasażami klawiszy. Przykład, że powroty do oldschoolu czasem potrafią wyjść na dobre.

King Cannibal - Drift - o tej płycie już zresztą pisałem. Udany mariaż masywnego dubstepu z breakcorem i drum'n'bassem, a to wszystko w klaustrofobicznej, podsycanej samplami z horrorów oprawie. Bezpośrednie i intensywne - jedno z najpotężniejszych około-dubstepowych wydawnictw jakie słyszałem w tym roku.

Robert Logan - Inscape - Robert Logan, młody Brytyjczyk węgierskiego pochodzenia, to jasno świecąca gwiazda na tamtejszym firmamencie: dwa lata temu wydał świetne "Cognessence", a w marcu tego roku spod jego ręki wyszło "Inscape", ugruntowujące jego pozycję jako artysty rozmiłowanego w eksperymentalnej elektronice. Bogactwo i kaliber środków, jakimi Logan kreuje atmosferę o filmowej gęstości, robi wrażenie. Aż chciałoby się zobaczyć jakiś futurystyczny thriller z muzyką Brytyjczyka jako głównym nośnikiem napięcia...

Current 93 - Aleph at Hallucinatory Mountain - gdy usłyszałem tę płytę, byłem zaskoczony. Current 93 z przesterowanymi, rzężącymi gitarami? Proszę bardzo. Profetyczny głos Tibeta i jego świetne teksty składają się na płytę, która apokaliptycznym nastrojem bez problemu zjada większość black metalowych hord. Jest w tej płycie coś niebezpiecznie niepokojącego i uzależniającego zarazem.

Natural Snow Buildings - Shadow Kingdom - najnowsze, dwupłytowe wydawnictwo NSB jest kolejnym potwierdzeniem wybitnych zdolności duetu, który płyty wypuszcza bardziej niż często. Francuzi eksperymentując gdzieś na pograniczu melancholijnego folku i drapiących dronów malują niezwykły pejzaż własnego muzycznego królestwa. Sporo tu nieostrości, sporo gry świateł i tytułowych cieni. Można tę muzykę chłonąć i wdychać; jest w niej jesienny deszcz, górski wiatr, zapach drewna i kleistej żywicy.


2 komentarze:

  1. Ja niestety nie wyrobiłem, ale pewnie wyszłoby coś podobnego do no_nickowego podsumowania. Na pewno wrzucę je do swojego dziennika na laście jeśli to kogoś interesuje.

    A widzę że zdania są podzielone co do ogólnego poziomu roku. No cóż, moim zdaniem rok był bardzo dobry, ale zabrakło tu czegoś w rodzaju wisienki na torcie, płyty która by mnie zmiażdżyła doszczętnie. No dobra, może jedna by się znalazła. Ale to za mało, oj za mało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałem zauważyć, że w tym roku wyszedł album "Inle" Fall of Efrafa, a nie "Elil" - to rocznik 2007;)

    OdpowiedzUsuń