sobota, 16 maja 2009

Z Ziemi na Księżyc



Główną inspiracją Jenssena do stworzenia tego albumu było stare słuchowisko radiowe z lat 60’, poświęcone powieści Juliusza Verne’a zatytułowanej „De la Terre à la Lune”. W Polsce książka ukazała się pod tytułem „Z Ziemi na Księżyc”. Klimat audycji tak mocno zainspirował Norwega, że po ukończeniu utworu pisanego na potrzeby "Le Festival de Radio France" odbywającego się w Montpellier, do którego z resztą został zachęcony przez francuskie radio i to właśnie dzięki nim zyskał dostęp do olbrzymiego archiwum, w którym znalazł inspirację, postanowił wydać album...


Ambient nie jest muzyką, która trafia do słuchacza za pierwszym razem, wymaga sporo czasu, niekiedy poświęcenia i maksymalnego skupienia, żeby odnaleźć się w tym oceanie pozornej „ciszy”, która roztacza się dookoła nas i zalewa falami. Mówię pozornej, bo niekiedy za sprawą kilku rozmytych, plamistych dźwięków i garstki szumów, można wykreować odrealnioną, fascynującą rzeczywistość, która potrafi zahipnotyzować na bardzo długi czas.

Bezwątpienia takim albumem jest „Autour de la lune”, hipnotyczny, transowy, ciężko strawny, choć nie brakuje delikatniejszych momentów w postaci najkrótszego na płycie i niekiedy ledwie słyszalnego "Disparu". Biosphere zaprezentował tu bardzo minimalistyczną muzykę rozciągniętą niekiedy do granic możliwości. Krążek porównywany jest do "Time Machines" Coil i zgadzam się z tym, idee ukryte pod tymi minimalistycznym dźwiękami znacznie się różnią, natomiast podejście do tworzenia muzyki jest bardzo podobne. Niskotonowe, powtarzane z narkotycznym uporem motywy wręcz hipnotyzują, a wyobraźnia sama rozsiewa setki wizualizacji i groteskowych scen („Translation”).

Nie macie wrażenia, że wsiadacie na prom kosmiczny i przedzieracie się przez kolejne piętra chmur? Uporczywy, głośny i świdrujący dźwięk w „Rotation” przypomina nieco szum silnika Waszego wahadłowca, a zalewająca nas soczysta plama niepokojącego dźwięku zdaje się wydawać czarną przestrzenią kosmiczną, która od początku była naszym celem. Skojarzenie jak najbardziej na miejscu, bowiem wszystkie tytuły utworów zawartych na płycie dotyczą ruchów rakiety jakie wykonuje ona podczas okrążania Księżyca i jej powrót na powierzchnię Ziemi, końcówka utworu otwierającego pokrywa się dźwiękami zawartymi w zamykającym krążek "Tombant". Przyznam, że pomysł na album genialny i do rodzaju muzyki dopasowany ze szwajcarską dokładnością. Widać, że jedną z głównych inspiracji Biosphere na pewno jest przestrzeń kosmiczna, której w jego muzyce z pewnością nie brakuje, „Dropsonde” również bazuje na nieco kosmicznej otoczce, gdyż opowiada, a raczej maluje proces zrzucania sondy badawczej celem zbierania informacji.

Nie ma co liczyć na kolejną porcję mroźnego i arktycznego ambientu, do którego przyzwyczaił Gier Jenseen za sprawą poprzednich albumów takich jak między innymi genialna „Substrata”. Biosphere lubi zabawy z dźwiękiem, klimatem, wszelakie eksperymenty. Na wspomnianej „Substracie” doświadczyliśmy nawet wkomponowanych w całość monologów wygłaszanych w języku rosyjskim (?), na „Dropsonde” znalazła się nawet żywa perkusja, natomiast „Autour de la lune” to wszechobecny minimalizm, który swoją prostotą potrafi zahipnotyzować i oderwać od realnego świata.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajna recenzja. Trzeba się wreszcie za tego Biosphere zabrać.

    OdpowiedzUsuń