W 1992 działalność kończy Factory Records, ich katalog przejmuje London Records. W 1997 zamknięty został ostatecznie klub Hacienda. W 2007 zmarł Tony Wilson i aż ciśnie się na klawiaturę (jak to przy takich okazjach), że bezpowrotnie przeminęła pewna epoka, a to wydawnictwo zdaje się to potwierdzać.
Cztery płyty (63 utwory) – 14 lat muzyki brytyjskiej wokół Manchesteru (albo jeśli ktoś woli Madchesteru). W sposób klarowny zaprezentowano tu rozwój tego okresu, od post-punk po rave; w tym: rock alternatywny, new wave, muzyka elektroniczna, dance, miejscami nawet reggae. Można wyczuć to subtelne przejście, na które Tony Wilson zwracał uwagę – kluby przestały potrzebować zespołów, ludzie przychodzili tańczyć, już nie oklaskiwali muzyków, ale medium – dj`a. A wszystko to tworzy misterną konstrukcję.
Z wielką przyjemnością słucha się tych nagrań. Box set otwiera „digital” Joy Division, zaraz po nim, na zasadzie kontrastu, „baader meinhof” Cabaret Voltaire, następnie trochę zapomniane i niedocenione A Certain Ratio. „She`s lost control”, „transmission”, „love will tear us apart” – oczywiste i mówią same za siebie. „Shake up” i rewelacyjne „flight” A Certain Ratio brzmią świeżo, ciągle porywają, właściwie nic się nie zestarzały. Zespół ten artystycznie przewyższa Joy Division, które po części pełniło funkcję głównego źródła pieniędzy dla wytwórni. Ta z kolei mogła dzięki temu promować bardziej eksperymentalne grupy.
Jeszcze na pierwszej płycie świetnie prezentuje się mroczne, post-punkowe Section 25. Na drugiej dominuje już New Order z nieśmiertelnym „blue monday” – na każdym sprzedanym singlu wytwórnia traciła 5 centów! Miłe dla ucha i wciąż nośne okazuje się elektryczne i taneczne „cool as ice” 52nd Street. A im dalej w wydawnictwo tym więcej Happy Mondays, np. z „24h party people” na czele. Bez nich trudno byłoby sobie wyobrazić muzykę brytyjską lat 90-tych. Jest tu również doskonały club mix utworu „hallelujah”.
Co ciekawe, na każdej z płyt znajduje się The Durutti Column, z pozycji outsidera konsekwentnie do dziś rozwijające swoją wizję muzyki.
Factory Records była jedyną w swoim rodzaju wytwórnią. Zapewniała swoim podopiecznym absolutną wolność twórczą, zysk zaś dzielono fifty-fifty. Która współczesna firma fonograficzna pozwoliłaby sobie na tracenie pieniędzy na najlepiej sprzedającym się singlu (12-calowym) wszechczasów? Wydawanie płyt w opakowaniu, które je niszczy (- papier ścierny)? (Można długo wymieniać.) I w końcu kto podpisałby kontrakt własną krwią?
Factory Records: Communications 1978-92 jest doskonałym wydawnictwem sentymentalnym, historycznym, a przede wszystkim muzycznym. Niektóre utwory odstają od dzisiejszych standardów, ale nic im to nie ujmuje. Jest to doskonały przegląd przybliżający młodym słuchaczom te czasy. Nie ma we mnie tyle buty, by za Tonym Wilsonem powtórzyć, że Amerykanie gówno wiedzą o rocku i wszystko, co najważniejsze, działo się w Wielkiej Brytanii, ale niech o wielkości Madchesteru świadczy fakt, że dopiero Seattle udało się go zdetronizować.
piątek, 28 sierpnia 2009
Factory Records: Communications 1978-92
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz