środa, 23 grudnia 2009

Nosaj Thing - Drift



Oj, na początku ciężko było się nam zapoznać z panem Nosaj Thing. Czułem to „coś” co siedzi w jego debiucie i czułem że to „coś” jest wyjątkowo interesujące, ale nie wiedziałem jak to ugryźć. Jednak jak to bywa z dobrymi płytami, po którymś odsłuchu, tajemniczy producent z Los Angeles, skromnie otworzył mi drzwi do swojego muzycznego świata.

Nosaj Thing jest muzykiem i to określenie najlepiej do niego pasuje. W jego dźwiękach wybrzmiewa specyficzna połamana elektronika, która ostatnio bardzo ciekawie rozwija się w LA, łączy się ona momentami z ambientowymi przestrzeniami, zamgloną melancholią z okolic Boards of Canada i hip hopowymi bitami. Nosaj Thing, mimo tych odwołań, nie stosuje ani jednej kalki, to jego autorska wizja muzyki – od pierwszej do ostatniej minuty tego krótkiego albumu.

„Drift” to album miejski, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Raz poruszamy się po opustoszałej metropolii, która ma odcień błękitu i jest mokra od deszczu, potem idziemy nocą po „rozbudzonej” ulicy, napakowani jakimiś dragami, a intensywnie świecące i migające neony układają się w jakiś psychodeliczny kolaż. Natomiast takie utwory jak: „Caves”; „Light 1” idealnie ukazują typowy wielkomiejski pęd.

Zawyrokowałbym jedną rzecz, choć nie wiem czy nie jest jeszcze za wcześnie na taką tezę, ale czuję jakieś duchowe powinowactwo między Nosaj Thing i innymi oryginalnym twórcami elektroniki z Los Angeles, takimi jak Flying Lotus czy Gaslamp Killer, a klasykami jazzowymi, takimi jak Miles Davis czy John Coltrane. Wydaje mi się, że muzyce tych twórców, mimo że istnieją na zupełnie innej płaszczyźnie stylistycznej, przyświeca podobna idea - ukazanie szybkiego życia miasta, gdzie, pozornie, nie ma miejsca na odczucia jednostki. Jednocześnie potrafią odnaleźć w tych miejscach jakąś szczyptę melancholii, spokoju i indywidualizmu jednostki otoczonej tysiącem innych osób. Ukazują miasto, które nienawidzimy i kochamy zarazem.

Oczywiście „Drift” ma sporą część znamion debiutu. Czasem, odbiorca żałuje, że autor nie wziął w dłoń nożyczek i nie skrócił w niektórych miejscach swojego i tak krótkiego albumu. Bo kilka utworów trochę się dłuży, co źle wpływa na interesujący muzyczny koncept całości. Ale mało kto, jako debiutant, nagrywa dzieło wybitne. A „Drift” zwiastuje nadejście naprawdę fascynującej muzycznej osobowości. Ja już osobiście wyczekuję z wielkimi nadziejami kolejnego albumu Nosaj Thing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz