Hamując ślinotok spowodowany niedosytem porządnego sladżowania, czekałem, sekunda po sekundzie aż będę mógł zasiąść w fotelu i włączyć nowe dziecko zespołu Minsk, który, niczym muzyczny sadysta, bawił się ze mną, to nagrywając genialny split z Unearthly Trance, to przypominając o sobie trafioną odruchowo, w potrzebie dobrej muzyki, płytą
The Ritual Fires Of Abandonment. Wreszcze nadeszła ta długo oczekiwana chwila. Zabarykadowałem się na swoim miejscu, obowiązkowo zaopatrzony w słuchawki, coby nie uronić ani jednego dźwięku i tym samym zapaść się z przyjemnością w muliste bagno, czerpiąc z tego radość, niczym krezus, który serwuje sobie relaksującą kąpiel w błocie.
Krótki rzut oka na tytuł nowej płyty amerykańskigo kwartetu: With Echoes In The Movement Of Stone. Pierwsza myśl? Panowie po raz kolejny nie stronią od obszernych tytułów, które równie dobrze, objętościowo, mogłyby być pierwszą zwrotką utworów niektórych zespołów, których lakoniczny styl, jeżeli chodzi o liryki, pozostawia wiele do życzenia.
Po chwili porzuciłem rozmyślania nad sprawami zupełnie nieistotnymi i zabrałem się za podróż między dźwiękami.
W tym miejscu powinienem rozpocząć zachwyty, jak to Parker, Bennett i spółka nie zawiedli, jak to zachwycili mnie po raz kolejny, a With Echoes In The Movement Of Stone został kolejnym kamieniem milowym w twórczości zespołu, który wyznaczył nowe standardy grania. Niestety. To, co tym razem zaserwowali panowie z Minsk, to nic innego jak odgrzewane kotlety w jednej z gorszych, przydrożnych knajp. Śmierdzi przypalonym mięsem, spalinami i potem kuchcika, który na dodatek nie umył rąk. I na pewno nijak to się ma do stonerowego klimatu, z którym powyższe może się kojarzyć.
Powielane patenty z poprzedniej, niewątpliwie dobrej płyty, drażnią uszy - nie tylko dlatego, że przez cały czas trwania poszczególnych kawałków ma się to irytujące, niczym bzyk komara nocą, wrażenie, że ja już gdzieś to słyszałem, a również z tego powodu, iż te są po prostu słabiutkie, wręcz bombardują słuchacza pustką i brakiem dźwiękowego wypełnienia pomiędzy partiami poszczególnych instrumentów.
Otwierający płytę utwór Three Moons sprawił, że odwróciłem wzrok w stronę odtwarzacza, coby upewnić się czy na pewno słucham najnowszego dokonania panów z Minsk, a nie jakiegoś kawałka, który znalazł się na nieprzesłuchanym przeze mnie bonusie z b-side'a na płycie The Ritual Fires...
Szczerze mówiąc, wielkim wyzwaniem dla mnie było dotrwać do końca nowego krążka Minsk. Po pierwszych utworach czułem znudzenie, w połowie byłem już zmęczony, a ostatnich nut dobrnąłem tylko dlatego, że kierowała mną zasada najpierw przesłuchaj całość, potem oceniaj. Tym razem odsłuch (który niewątpliwie stał się walką z samym sobą) mogłem darować sobie po pierwszych utworach, a to z tego prostego powodu, że pozostałe tracki na płycie są niemal identyczne i często łapałem się na tym, że nie miałem pojęcia kiedy kawałki się zmieniały.
Zawiodłem się, oczekując świetnej produkcji, dostałem przeciętniaka, który z powodzeniem mógłby wyjść spod instrumentów pierwszego lepszego dzieciaka, który wraz z kumplami postanowił nagrać coś innego niż pop-punkowego, kiczowatego, rokendrola.
czytaj dalej »